"County" - czyli "Daleko od Reykjaviku"

Jak przyjemnie podgląda się warsztat innych reżyserów, ale też wybory artystyczne, no i ostateczne konsekwencje, które z tych wyborów wynikają. 

Już kiedyś pisałem, że nie zadowala mnie dychotomia podoba się/nie podoba się, więc na wstępie chciałem powiedzieć, że... nie podoba mi się, a jednocześnie wiele mi się tam podoba. I nie wynika to z moich predylekcji (chyba). 

Po pierwsze i najważniejsze: należy założyć, że wszystko, co dzieje się w filmie jest świadomym wyborem i ma czemuś służyć. Nie wynika z nieumiejętności twórców. 

Film opowiada o hermetycznym świecie, gdzieś na jego końcu. Do głosu dochodzą proste mechanizmy funkcjonowania w społeczeństwie i emocje z tego wynikające: niezgoda, rozpacz, bunt. Wszystko to jednak jakby przytłumione, niewyolbrzymione do gargantuicznych rozmiarów Avengersów, czy Władcy Pierścieni. 

Tempo akcji (artystyczny świadomy wybór) jest również dopasowane do tego świata - jakby świat stanął w miejscu - kiedy bohaterka pali - (to w jednym kadrze, z jednej kamery) pali dłuuuugo. Myślę, że celem reżysera Hakanorsona było właśnie pokazanie, że to jest "gdzieś tam w Islandii", nic się niby nie dzieje, życie płynie swoim tempem, dramaty są na miarę tego miejsca, i tych bohaterów.  

Ten długi czas trwania kadrów i jego statyka jest takim środkiem do celu. Podobny zabieg stosuje Michael Haneke w "Miłości", ale tam... z jakiegoś powodu... to działa piorunująco. (On tam dodaje również oddalenie od bohaterów - nie mamy szansy przeżywać dramatu postaci - jakby reżyser mówił nam - nie będzie epatowania cierpieniem, zobaczcie to własnymi oczyma). 

Zastanawiam się, dlaczego pomimo tego, że rozumiem ten zabieg "statyczności", nudziłem się na tym filmie. I mam jedno przypuszczenie: nie umiałem zahaczyć się na początku o konflikt, wyrazisty cel postaci, nie identyfikowałem się z nią. Nie przejąłem się tą historią. I "zabieg artystyczny" mi tego nie rekompensuje. Jestem ciekaw innych opinii.

Być może u większości z nas umiejętność powolnego poruszania się w przestrzeni i czasie filmu ulega atrofii (choć dla mnie Haneke jednak zaprzecza tej tezie, i udowadnia, że można - wydłużony czas tam służy fabule). 

ALE: podziwiam ryzyko - reżyser na pewno zdawał sobie sprawę, że utrudnia "statystycznemu" widzowi oglądanie tego filmu. I tu pojawia się ciekawe pytanie, które dotyczy też mnie: na ile należy pozwolić sobie na zabiegi artystyczne, które dla "normalnego" widza są przeszkodą w zanurzeniu się w świecie przedstawionym? Ktoś zna odpowiedź? A przecież sztuka jest wyrażaniem, i poszukiwaniem. A widz - czego chce? Co preferuje? Proste realistyczne konstrukty, czy "wydumane" skróty myślowe? 

Może jakiś balans pomiędzy jednym a drugim...


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Opowieść Wigilijna" - scenariusz

Agent - Ostatnia prosta

Charytatywnie. Sensownie. I na spokojnie.