Dobro i zło - monodram
Od jakiegoś czasu męczyłem się z dość ciekawym materiałem - wiedziałem, że chce to zrobić w teatrze - ale bardziej podświadomie. Nie wiedziałem po co to robię. Nie wiedziałem nawet, dlaczego mnie tak ten materiał przyciąga.
Na kursie psychologii twórczości nauczyłem się czym jest twórczość "latentna" i tym razem dałem temu znowu szansę. Krótko mówiąc stworzyłem scenariusz pod kątem logiki przebiegu i sprawnej dramaturgii (sprawnej w rozumieniu moim, nie znaczy że obiektywnie sprawnej), ale nie zastanawiałem się głęboko nad sensem. Zazwyczaj pierwsze nad czym się pochylam, to "po co" robię spektakl. A tu jakby odwrotnie - jest tekst - po prostu ciekawy - ale miałem ogromny dystans.
Po kilku dniach przyszło do mnie niespodziewanie "po co" to zrobić. To swoją drogą (nie odkrywcze, ale) jest bardzo ciekawe, że o pomysłach nie trzeba myśleć tylko "intelektualnie", ale można nagle "wymyślić" - i jest to - powiedzmy - poza świadomością.
Tekst opowiada o 8-letniej dziewczynce, której dziecięcy świat nagle legł w gruzach. Wydawało jej się, że dobro i zło to są pojęcia obiektywne, i tu nagle odkryła kłamstwo. Świetne zawiązanie akcji - dziewczynka jedzie do ciotki i na targu odkrywa, że może kupić święte obrazki - a owe obrazki w jej szkole dawała im jej nauczycielka (w rozumieniu dziewczynki pośredniczka Jezusa) za dobre uczynki. A tu ona może je... kupić. I się zaczyna... redefiniowanie świata młodej osoby.
To trochę tak jakby odkryć, że święty Mikołaj nie istnieje. (choć istnieje oczywiście).
rysunek: Julia Szlanga
Komentarze
Prześlij komentarz