"Klątwa" w Teatrze Powszechnym - aktualizacja
Chodzę pomiędzy próbami dalej po teatrach patrząc jakie są tendencje. Jak się gra w stolicy.
Po pierwsze spektakl jeśli już o czymś jest, to na pewno nie tylko o księżach, tylko też o kondycji aktora w Polsce/w Warszawie.
Druga scena wygląda tak, że wjeżdża pomnik J.P. II i aktorka robi mu fellatio. Oto poszła cała awantura w Polsce. Środowisko artystyczne z kolei odpowiada, że nie wolno dokonywać prób ocenzurowania i tak dalej.
Powiem szczerze - mi się spektakl nie podoba, ale mówię to z powodów estetycznych - wszystko tam jest przeciwko temu, w co wierzę w teatrze.
Spektakl jest zrobiony ostrymi, ale jednowymiarowymi środkami, brakuje minimalnej kontry, jakiegoś niedopwiedzenia, nie ma specjalnie dobrego rytmu. Drą się ciągle, a mówią przez mikroport, więc razi to okropnie. Formalnie dobrą sceną jest scena pierwsza, kiedy aktorzy dzwonią do Brechta.
Mam takie podejrzenie, choć niczym nie motywowane, że ta scena z fellatio, to chwyt marketingowy. (Podobnie jak aktorzy porno u Marciniak we Wrocławiu). I udało im się. Podobno na każdym spektaklu jest pełna sala. I prawie zawsze owacja na stojąco. (Na tym z moim udziałem też tak było).
Spektakl nie powinien się nazywać "Klątwa", bo z Wyspiańskiego jest tam najmniej.
Nie żałuję jednak, że widziałem ten spektakl, choć to bitter-sweet. To, co tam jest celnie pokazane, to problem aktora, który musi grać, to co reżyser wymyślił. I nie ma wyjścia. Musi zarabiać.
A w tym przypadku dodatkowo ryzykuje życiem (widzów bacznie podczas spektaklu obserwuje ochroniarz, który czasami się gotuje, i śmieje się z tego, co się dzieje na scenie).
Opowiadał mi jeden z aktorów, że za Julią Wyszyńską (ta od fellatio) po spektaklu jechał jakiś samochód z dresiarzami w środku. Ostatecznie nic się nie stało, ale mogło.
Aktorzy ze sceny opowiadają o swoim problemie, jednocześnie kpiąc sobie z Frilijca (reżysera). To pokpiwianie chyba ma na celu wyrównanie "szans" - to znaczy, żeby nie było tak, że tylko księży atakują; że mają też dużo autoironii. Ale z tym jest mały problem - bo to o księżach nie śmieszy, a ich autoironia śmieszy - moim zdaniem - głównie dlatego, że spektakl odbywa się w teatrze (a więc na ich zasadach), a nie w kościele. I to, że śmieszy pozwala na nich spojrzeć, i na ich problem życzliwiej.
Mam taki problem: czy gdyby ktoś opowiadał jakąś historię, a w międzyczasie obraził jedną z moich córek, czy nie dostałbym histerii? Piszę o córkach jako o czymś, co jest mi bliskie - podobnie jak kościół jest bliski dla innych. Myślę, że jednak tak. Czy nie wolno im pokazywać, czego chcą. Wolno. To są biletowane zamknięte pokazy. Jeśli kogoś to oburza, to nie musi przyjść. (Podobnie Vader w Chojnicach).
Drugi problem mam taki, że teatr to fikcja, a więc nie dzieje się naprawdę (nawet takie zdanie pada podczas spektaklu). Teatr to fikcja - ale chyba nie w tym przypadku - nie w przypadku, kiedy otwarcie zwraca się do widza, kiedy ma to formę manifestu, i nawet ten zabieg z autoironią nie działa (na mnie). Była owacja na stojąco, więc myślę, że większość "kupuje" to. Optymistycznie zakładam, że widzowie są refleksyjni.
Teatr to fikcja, to prawda - pewne środki teatralne, albo tezy są celowo pokazywane - nie jako przykład, tylko jako antyteza - widzowie najczęściej rozpoznają "zło", "negatyw", choć nie zawsze - np. pewna para starszych ludzi wyszła z "Terroru 2.0" podczas gdy Łukasz bił Piotra paskiem po tyłku. Pani powiedziała "nie mogę na to patrzeć", nie rozumiejąc, że to ma na celu pokazanie jakiejś sytuacji w domu; o tym, że jest to zrobione "na śmieszno" (czyli też nie rozpoznała nastroju) nie wspomnę.
Dla siebie biorę z tego wszystkie sceny, kiedy aktorzy półprywatnie opowiadają o tym, że muszą "w tym" grać. "Nie mogę przeczytać dzieciom bajki na dobranoc, bo reżyser kazał mi napisać monolog, mimo że nie rusza się bez trzech dramaturgów". Niby śmieszna, ale dość celna obserwacja.
To wcale nie jest najważniejszy spektakl jaki powstał w Polsce. Ani najlepszy.
Komentarze
Prześlij komentarz