Warszawa - pierwsze starcie

4 dni trwała moja aklimatyzacja. Nie mogłem się przyzwyczaić do niczego. Do wielkości miasta. Wszędzie chodziłem piechotą. Potrafiłem zrobić jednego dnia 25 km (w tym 10 km biegu). 
Nie mogłem też przyzwyczaić się do mojej roli w Akademii. I do tego, powiedziałbym, że jakoś mnie zablokowało - nie miałem żadnych inteligentnych pomysłów. Ja jestem tylko asystentem, a więc nie chodzi o to, żebym robił „po swojemu”, tylko żebym pomagał w realizacji koncepcji reżyserskiej. 
Interpretacyjnie nie miałem problemu z odczytaniem, o co biega i jaka jest dramaturgia, ale żeby wpaść na jakiś spójny koncept, który by spajał tę fragmentaryczość całości - to już był duży problem. Do tego pani profesor jest dokładna, i nie zadowala ją byle pomysł. Dość długo szukaliśmy ekspozycji. A ona upierała się (teraz myślę, że słusznie), że muszą być jasno określone zasady od początku. 
Odblokowałem się dopiero po dość szczerej rozmowie z panią profesor. Wcześniej nie umiałem z nią normalnie rozmawiać. Ciągle jakbym coś grał. Kompleks małego miasta?
Wczoraj i przedwczoraj graliśmy z Łukaszem „Bon Voyage”, i nam obu to było potrzebne. Dla mnie - powrót do naszego teatru. Dla Łukasza - odskocznia od nadmiaru pracy. Pojechaliśmy na Ogólnopolski Festiwal, spektakl był przyzwoity, ale tez nie wyjątkowo dobry, ale cieszyliśmy się, że po prostu mogliśmy to zagrać. 
Do tego spotkała mnie miła niespodzianka. Spotkałem w Akademii prof. Gajewskiego (z którym dwa lata temu byłem w jury w finale OKR”u), i zaproponowałem, żeby przyjechał do nas z monodramem (świetnym!). On odpowiedział, że chętnie; powiedział, że szczerze mówiąc, to po tym co opowiedział mu prof. Śliwonik i Marta Kurzak, to on bardzo by chciał się przyjrzeć temu, co robimy. I nie chciałby, żeby kwestie finansowe stanęły nam na przeszkodzie, żeby się móc spotkać. To było bardzo miłe. 
Ostatecznie ustaliliśmy warunki. I teraz wszystko zależy od harmonogramu grań profesora w Teatrze Narodowym. Ale jestem dobrej myśli. 

W dzień, kiedy jechaliśmy na festiwal, przyszli do nas goście z Emsdetten, i tu też okazuje się, że mamy wspólną platformę, żeby z nimi współpracować. Kiedy byliśmy ostatnim razem, kiedy pytałem o teatr, wszyscy wzruszali ramionami. Do tego opowiadając im, co robimy tu, zdaliliśmy sobie wspólnie z Łukaszem sprawę, że faktycznie wszystko, co robimy jest dobrze wykoncypowane. Dobre są założenia. Jest w tym dużo autentyczności. Nie chodzi o wdzięczenie się do widza, ani o udawanie, tylko o uczciwe dbanie o widza. 
Myślę, że potrzeba nam więcej lekcji teatralnych dla młodych. (ale ja muszę być lepiej przygotowany - muszę sobie zrobić prezentacje, żeby sie skakać po tematach; kilka razy pogubiłem się w myślach). 
Zaczynam drugi tydzień pracy w Warszawie. Już kupiłem sobie mięsięczny bilet (choć lubię chodzić Krakowskim Przedmieściem; pomimo ciągłych demonstracji przed pałacem prezydenckim). 
Staram się mieć otwartą głowę. Odrzucać własny styl, i zanurzyć się w innym. Jestem ciekaw, co z tego we mnie zostanie. (Wczoraj oglądałem „Bon Voyage” przez pryzmat "warszawskiej" pracy, i już co innego zobaczyłem - czy to dobrze czy źle, to może na razie nie trzeba oceniać). 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Opowieść Wigilijna" - scenariusz

"Barbie" - myśli - AKTUALIZACJA

Prace nowe - Bestia