Reżyser i jego marka.

Mieliśmy próbę wznowieniową do Scrooga i znowu poczułem, że wymyka mi się to z pod kontroli. Znowu za dużo elementów do opanowania. Zmiany nieprzetestowane do takiego stopnia, żebym był zadowolony. 
Ale też cieszę się, że odbyłem jedną rozmowę. Zostało tam wyartykułowane jasno, że można być zmęczonym (moim) ciągłym poprawianiem. I to rozumiem. Mam tendencję do poprawiania ciągłego - niekoniecznie na lepsze. 
Obserwuję też jak moi młodsi koledzy poprawiają stale swoje spektakle i też gdzieś tam popełniają błędy - szczególnie fabularne - te zmiany zmieniają dramaturgię do tego stopnia, że Myśl/Zamysł całości wymyka się. To są rzeczy niezauważalne jak jest się "w środku" spektaklu. Najprawdopodobniej mnie przydarza się to samo. Tracę dystans. I zaczynam kombinować. Bez sensu zupełnie. 
(W historii teatru są jeszcze ciekawsze przypadki: Jarocki potrafił podobno wejść w przerwie spektaklu i dokonać zmian!).
Mam raczej łatkę trudnego partnera do pracy scenicznej. I trudno temu zaprzeczyć. Wychowałem się jako aktor wśród  jeszcze"trudniejszych" ode mnie. Och, co to są za historie!  
Z drugiej strony - zastanawiam się nad marką, którą ludzie teatru sobie wyrabiają - ogólnie w sztuce wyróżnia/rozróżnia nas jakość - myślenia, języka, operowania rzemiosłem itd.  
W Polsce taką markę mają m.in. Stanisław Miedziewski, Marcin Bortkiewicz, Grzegorz Reszka, Piotr Stawski, Ewa Ignaczak. To Ci, którzy mi od razu przychodzą do głowy. Ich reżyseria jest wyrobiona, mają własny ciekawy styl. Zdarzają im się słabe (słabsze) rzeczy, ale z przyjemnością oglądam co oni "nowego" wymyślają. Wiem, że będzie to "inne". RYZYKOWNE. Nie ma tam bezpiecznych tematów. Jest świetna literatura. Prowokowanie widzów do myślenia. Nie chodzi tylko o poklask i zaspakajanie ego odbiorców. 
Dla większości moich czytelników te nazwiska pewnie niewiele znaczą. Zmieńmy więc skalę:
"Gliniarz z Beverly Hills", "Joe Black", "Zapach Kobiety". Dobre filmy? Według mnie wybitne. Zostały w mojej pamięci do dziś. Z różnych powodów - głównie pociąga mnie myślenie dramaturgiczne. Zaskoczenia fabularne. 
Co wiemy o tych filmach? 
Gliniarz - Eddie Murphy. Joe - Brad Pitt i Anthony Hopkins, Zapach - Al Pacino. Doskonałe kreacje w świetnych historiach. Raczej nie sądzę, żeby ludzie znali nazwiska reżysera tych filmów. To Martin Brest. Teraz już facet pod siedemdziesiątkę. Stale poszukujący (ostatnio zmienił styl). Nie wydaje mi się, że to przypadek, że akurat te filmy zostały mi w pamięci. Jakość marki reżysera. Jego prywatna pieczątka naznaczająca dzieło. 
Michael Haneke, Steven Spielberg (tu mam jedną świetną anegdotę, ale na później), Milos Forman, Martin Scorsese, Stanley Kubrick, Ridley Scott, Tarantino, Clint Eastwood, George Lucas - to tak z głowy - jakość gwarantowana. Pierwsza trójka to dla mnie mistrzowie najwyższych lotów. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Opowieść Wigilijna" - scenariusz

"Barbie" - myśli - AKTUALIZACJA

Prace nowe - Bestia