"Scrooge Show" - podsumowanie

Po pierwsze ta praca już od samego początku zapowiadała kłopoty. Sam pomysł na "Opowieść Wigilijną" wpadł mi przypadkiem. Nie sądziłem wtedy, że znajdę tam coś "dla siebie". Raczej miało być to kolejne ćwiczenie dla aktorów w ramach "Czytasz Ty Czytam Ja". 
Przeczytałem tekst i przestraszyłem się . Czytałem go kiedyś po angielsku na filologii i nie wydawał mi się wtedy tak patetyczny. Cel Dickensa był jednoznaczny kiedy pisał "Opowieść" i czasy były inne. Potrzeby czytelników były inne. 
Krótko mówiąc po miesiącu adaptacji uznałem, że trzeba tekst przepisać na realia współczesne. Nigdy dotąd tego nie robiłem. A jeśli już widziałem taki zabieg w teatrach, to (poza "Burzą" Korsunovasa) nie mogłem odczytać, po co taki zabieg został wykonany. 
Tu był pierwszy problem - zmienić realia, przepisać tekst. Każda zmiana "na XXI" wiek, wymuszała kolejną, żeby ten świat był wiarygodny. Ostatecznym powodem przepisania było to, że tekst wydawał  mi się nie do zaakceptowania przez współczesnego widza - najbardziej "wymuszanie" dobroci w scenie zbierania pięniędzy i obecność kulawego małego Tima, którego celem jest "wymuszanie" współczucia. 

Zadałem sobie uczciwie pytanie: co dana scena znaczy dziś. I z czego na "dziś" trzeba zrezygnować. Ten tekst bardzo dużo traci przez obecność Tima (według mnie) rozpuszcza strukturę i sens tekstu - jest takim tanim elementem do wzruszenia. Całkowicie z Tima nie zrezygnowałem, ale to za chwilę. 
Ta transpozycja w mojej głowie działała - zrobiłem ze Scrooge'a gospodarza telewizyjnego show, duchy potraktowałem "realnie". Mechanizmem do niesienia treści miał być atrybut Scrooge'a, a więc ekran telewizyjny/filmowy. 
Im dłużej wchodziłem w ten tekst, tym szybciej zauważyłem, że treść trochę sama się prowadzi - to znaczy treść podporządkowuje się mojej myśli podświadomej, która mnie męczy od lat kilku już - "czasami trzeba wyjść z pracy, i wrócić do domu". Rolę Scrooge'a też pod tym kątem prowadziłem.
Co się udało podczas samej premiery, nie wiem. Czułem skupienie u widzów. I zaskoczyła mnie owacja na stojąco, a potem niespotykana ilość wiadomości od ludzi o wzruszeniu, o świetnym aktorstwie, o wspaniałym przeżyciu. Ja raczej miałem wrażenie, że nie zapanowałem nad tyloma rzeczami (technice na przykład), że to nie może być dobre. 
Pierwsze dwie próby generalne były straszne. Brakowało dialogu, świeżości. Precyzji technicznej. Ostatni monolog napisałem wzorując się na tym, co sam Dickens pisze na ostatniej stronie i wiedziałem, że nie mogę tego mówić ex cathedra, a jednak na obu próbach coś takiego się robiło. 
Dopiero kiedy się skupiłem i zagrałem premierowo całość, wskoczył odpowiedni ton i prawdziwa emocja. 

Domino powiedział mi, że jemu się spektakl w ogóle nie podoba. Ani pomysł, ani połączenie teatru z kinem. Napisałem o tym Davidowi, i on powiedział mi coś, co sobie na długo zapamiętam, szczególnie kiedy ogarnia mnie frustracja, kiedy coś nie wychodzi - napisał "to nie może być doskonałe - zbyt wiele elementów jest nowych dla Ciebie, dla widza. Ryzykujesz na tylu płaszczyznach. Ale ta nauka jest niesamowita. I jest to autentycznie proces tworzenia, a nie wdzięczenia się do widza, żeby tylko mu się podobało". Podobnie jest z książką - zapamiętujemy pojedynczy obraz, frazę, myśl. Rzadko spotyka się książki holistycznie doskonałe. 
Na początku każdej pracy biorę sobie coś czego nie potrafię i sprawdzam. W "Kazaniu" scena "dyskoteki" na przykład - sprawdzałem czy można z drugiego spektrum tematu wprowadzić element - połączyć "kościół" z "dyskoteką" w jednej przestrzeni. 
Muszę pamiętać o słowach Davida. Chyba, że zacznę robić rzeczy oczywiste, wtedy trzeba przestać się tym zajmować. A tego też trochę się boję, że w którymś momencie skończy mi się kreatywność i odpuszczę. 
Spektakl jaki był taki był, ale jest to bezwzględnie najważniejsza i najbardziej szczera praca w moim życiu. Jestem o tonę lżejszy. I cytując za Różewiczem "odrobinę lepszy". Już nie łudzę się, że teatr może zmienić czyjeś życie - moim zdaniem nie może - może zwrócić uwagę na coś - sensownie wypełnić czas widzom - jednocześnie będąc dobrą atrakcyjną rozrywką. ALE: moje życie ten spektakl autentycznie zmienił. 
Jestem bardzo wdzięczny zespołowi. Praca z każdym jest krokiem do przodu. Dla niektórych to doświadczenie było szczególnie ważne. Włożyli ogromny wysiłek. Bardzo jestem ciekaw z jakiego poziomu będą zaczynać przy następnej pracy. 
zdjęcia: Maria Eichler

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Opowieść Wigilijna" - scenariusz

"Barbie" - myśli - AKTUALIZACJA

Prace nowe - Bestia