"Scrooge Show"
Tytuł posta to prawdopodobny tytuł spektaklu. Szybko w spektaklu przekonamy się, że chodzi o media, manipulację... i ogromną samotność w jego świecie.
Chciałbym uniknąć płytkiej oceny konsumpcjonizmu, bo jestem jego częścią (i wcale nie cierpię z tego powodu, że mam do niego dostęp).
Wkurzają mnie w teatrze - spektakle, które próbują udowodnić jak to celebryci są źli, reklamy są złe itd.
Jeśli już, to w człowieku rozgrywa się jakiś konflikt - ile z tego świata przyjmuje, i czy to jest tego warte. Proste oceny są dla prostych, binarnie myślących ludzi.
Wkurzają mnie w teatrze - spektakle, które próbują udowodnić jak to celebryci są źli, reklamy są złe itd.
Jeśli już, to w człowieku rozgrywa się jakiś konflikt - ile z tego świata przyjmuje, i czy to jest tego warte. Proste oceny są dla prostych, binarnie myślących ludzi.
(Należałoby dodać, że w moim środowisku na niektórych festiwalach, takie proste konstrukcje łatwo zyskują poklask u jury).
U Dickensa rzecz dotyczy Scrooga, który jest kontrą do "dobrego" świata wokół niego. U nas transpozycja w XXI wiek wymusiła zasadne pytanie: kim Scrooge byłby teraz. I odpowiedź (może niesłuszna) brzmi: jest trybikiem maszyny, która tworzy w człowieku konflikty nie do pogodzenia. W efekcie prowadzi to do samotności.
Scrooge świetnie wpisuje się jako gospodarz telewizyjny w ten świat, który zapomniał o drugim człowieku. Ale nie zapomnienie jest tu tematem, tylko decyzje. Całe swoje życie Scrooge podejmował złe decyzje. Była inna droga. (jak w wierszu "Two roads diverged in a forest" - R.Frost) Ale on wybrał, poddał się (?) tej niewłaściwej.
Ktoś powie - no tak - ale jak tu odróżnić "dobro" od "zła". I ja jestem pierwszym człowiekiem, który zadałby to pytanie. Kierujemy się własnymi odczuciami, chęciami, często dobrymi intencjami, żeby coś osiągnąć, a nawet dla kogoś, więc niby "dobrze".
ALE: w gruncie rzeczy dość łatwo jest dojść do wniosku, że "czyn" nie jest dobry. Jest przeciwko drugiemu człowiekowi. Nagina prawdę do niewyobrażalnych proporcji. Wiemy to. Cokolwiek sobie potrafimy wmówić.
Cała rzecz w tej historii jest ujrzeć kawałek siebie. Przejrzeć własną przeszłość, określić co się udało, co nie, gdzie zostały popełnione błędy. Oczywiście z tym już nic nie można zrobić. Ale jest przyszłość i związane z nią możliwości. Wydaje mi się, jakbym od długiego już czasu "maglował" w teatrze to samo.
Scrooge w naszym spektaklu jest integralną częścią tego świata, który zatracił rozpoznawanie podstawowych wartości. Aż mnie boli patetyzm tego zdania. Ale w głębi serca, jakoś bardzo wewnętrznie, czuję potrzebę powrotu do wartości. Też gdzieś to zgubiłem.
"Opowieść wigilijna" Dickensa jest pokrzepiającą bajką o powrocie do siebie - do dobra. Ale co to znaczy dziś? Czym jest ta historia, albo może jaka by była ta historia dziś? Pracuję z aktorami nad tym, żeby to uwspółcześnienie było nasze, żeby wyrażało nasz stosunek do niej.
Teatr rządzi się własnymi prawami - każda zmiana struktury oryginału prowadzi do zmian znaczeniowych i trzeba być czujnym. Do tego literacka warstwa tekstu nijak się ma do dramaturgii dialogu. Zbudowaliśmy co prawda cały przebieg psychologiczny sceny, ale język czasem trąci pedagogiką.
Jeszcze dużo pracy. Dla mnie to jest... chciałem napisać oczyszczające... ale chyba nie. Po prostu działa na mnie. Wzrusza mnie. Chyba rozumiem postać, której w zasadzie nie gram. To znaczy nie mam potrzeby grać dużo. Chciałbym jak najbardziej zrezygnować z siebie podczas grania. Szukam uczciwej prawdy jego intencji. Chcę poddać się historii i dialogowi z innymi aktorami.
Komentarze
Prześlij komentarz