Nieoczekiwane problemy - wyjazdy

Normalne, zdrowo myślące teatry, jezdzą na festiwale z jednym spektaklem. Robią jeden spektakl i potem pozwalają mu dojrzewać w aktorach. My natomiast jesteśmy totalnie nienormalni. 
W listopadzie doszło do sytuacji, którą już kilka razy przeżyłem i potem odchorowałem - jedziemy na trzy festiwale z trzema różnymi spektaklami. Do tego podczas jednego festiwalu jedziemy na drugi.  Już tak robiłem i potem dwa tygodnie byłem chory.
To nie jest tylko kwestia wyjazdu - trzeba załatwić sprawy formalne, najważniejsze - przygotować spektakl i aktorów (to ostatnio jest problematyczne, bo zespół jest rozsiany po Polsce). 
"To nie jedzcie!" - ktoś mógłby powiedzieć. To też nie takie łatwe. Wyjaśnię. 
W naszej karierze zdarzało nam się dostawać nagrody na najbardziej prestiżowych festiwalach w Polsce, ale żadna nagroda jeszcze (poza jednym wyjątkiem) nie poprawiła jakości naszych spektakli. Ot, ktoś uważa, że to jest dobre, ciekawe, albo nie. Do tego co innego jury, a co innego "normalny" widz. Ja sam nie jestem zadowolony z tego jak coś wygląda - to znaczy oczywistym mi się wydaje, że coś ucieka w pracy, umyka. To nie jest matematyka. Niby się jest blisko czegoś wspaniałego, ale zawsze "to jeszcze nie to". Ciągle jest to uczciwa wytężona praca - godziny myślenia, rozpisywania, zastanawiania się, szukania formy, eksperymentowania, ale "sztuka" wydarza się według mnie nie w koncepcji samej (choć to jest podstawa), ale w "poezji" nieoczywistości (czasami takie sceny się udaje zrobić: akwarium w Bon Voyage jako przechodzenie przez komorę gazową, kłótnia Ralpha z Jackiem w pionie - podczas gdy Jack siedzi na baranach Ralpha, flaga polska i podział kraju w spektaklu "Mit", zabranie róży jednej, żeby dać innej w Romeo, itd. Ale to są pojedyncze sceny). 
Bywało tak, że dostawaliśmy nagrody wtedy, kiedy na to nie zasługiwaliśmy, i nie dostawaliśmy kiedy widownia była ekstatyczna ("Dzieło Sztuki" w Warszawie kiedy ludzie czterokrotnie wywoływali aktorów do braw - żadnej nagrody; i "Dziecko dla początkujących" też w Warszawie gdzie nie było dobrego napięcia - ot zostało zagrane - druga nagroda festiwalu). 
Pokutuje czasami nazwa teatru, która wielu kojarzy się z patosem. Trzeba najpierw przebrnąć z widzem przez nazwę i przez fakt, że jesteśmy z małej miejscowości i dopiero wtedy widz się "wciąga" w spektakl. Czasami to samo jest z jury - też trzeba przebrnąć przez to, że jesteśmy z Chojnic. Krótko mówiąc trzeba udowadniać na jakim poziomie jesteśmy i w sumie grać lepiej niż inni. 
Jezdzimy na festiwale z innego powodu: to jest sprawa obecności na mapie teatralnej Polski.
W listopadzie z "Kazaniem XXI" zakwalifikowaliśmy się na bardzo dobry festiwal z zawodowcami "Windowisko" w Gdańsku w Teatrze Wybrzeże. Wcześniej jedziemy na "Luterka", na którym występujemy od 12 lat. To fajny festiwal. Lubię tam być, bo dokonuję sobie analizy spektakli (to świetne ćwiczenie) - z jakością spektakli jest tam różnie, ale festiwal jest doskonale przygotowany. Do tego nie ma zblazowania bycia artystami, które zdarza się w innych miejscach. Wejherowo jest miejscem nauki. 
W tym samym czasie zakwalifikowaliśmy się na festiwal odbywający się w megaprestiżowym Teatrze Kana. To jest jeden z najlepszych teatrów w Polsce. I cieszę się, że tam wracam. Grałem tam kiedyś nieziemsko dobry "Uśmiech Dostojewskiego" - był nieziemsko dobry dzięki widowni, która dodawała mi energii. (Nie musieli wiedzieć, że ja tak dobrze gram to rzadko ;) ) 
Jest jednak jakaś granica wytrzymałości. Mam nadzieję, że przeżyję te wyjazdy. I nie będę chory przez następne dwa tygodnie. 
W Kanie pracuje 15 osób. W Maszewie jest zespół ludzi. W Teatrze Gdynia Główna jest multum pracowników. A my, w zasadzie we dwóch (z Łukaszem), prowadzimy teatr. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Opowieść Wigilijna" - scenariusz

Agent - Ostatnia prosta

Charytatywnie. Sensownie. I na spokojnie.