Lojalność i poprawianie

Poprawianie czyichś spektakli jest łatwe: nie dlatego, że ten kto poprawia wie dokładnie co musi być poprawione (choć często może i wie), ale jest łatwe, bo "poprawiający" nie czuje żadnego stresu - to w końcu nie jego spektakl.
Różne mam z poprawianiem doświadczenia. Kiedy robiliśmy "(wy)łuskanie" na dzień przed spektaklem w finale OKR'u wszedł Stanisław i zaczął wymyślać zmiany, a ja niepewny własnej wersji pozwoliłem mu na to. Nie wspomnę o tym, że teraz myślę, że było to bardzo nie w porządku w stosunku do aktorki.
Kiedy byłem w Wejherowie na spotkaniu autorskim zostałem poproszony (między dwoma spotkaniami), żeby pomóc aktorce grającej monodram o Antygonie. Dziewczyna bardzo zdolna, mój typ aktorstwa - ona szuka autentyzmu wypływającego z prawdy wewnętrznej. Szybko chwyta, dobrze szuka skojarzeń, jest precyzyjna.
Obejrzałem jej wersję. (Zmieniała ją kilka razu za namową różnych ludzi). Rozpisałem sobie sceny. I od razu wiedziałem co jest nie tak w spektaklu. Błędy wynikały, z braku konfliktu i napieprzania tekstem. Nie dawały się rozwinąć postaci. Nie łapaliśmy jak mamy o niej myśleć.
To poprawianie było łatwe, bo nie towarzyszyła mi żadna odpowiedzialność za spektakl. Chciałem tylko uczciwie pomóc wiedząc, że trzeba silnie zaingerować w strukturę. I w zasadzie stworzyć ją od początku zostawiając tylko nić fabularną. Tekst bardzo trudny, choć piękny - to nie Sofokles tylko Brandstaetter. Już kilka razy miałem do czynienia z tym poetą i wiem jaka to trudna do zrozumienia poezja. Krótko mówiąc trzeba było zrobić tak, żeby to było komunikatywne.
Zrobiliśmy dość ciekawą wersję - nie zabrudzoną - coś w stylu Mitu - jasną, z konkretnym konfliktem i przebiegiem. Ustawiłem ją w gestach psychologicznych, żeby ona nie musiała dogrywać niczego tylko, żeby mogła się skupić na sobie i przeżyciach.
Nie wiedziałem, że miała kilka dni później jechać z tym na festiwal do Krakowa. Dowiedziałem się jak już 3/4 mieliśmy zrobione.
Tam dostała owację na stojąco. Okazało się, że publiczności festiwalowej przypadło to do gustu.
To cieszy... ale też zastanawia... czym jest lojalność wobec swojego reżysera? Czy to co zrobiłem (choć wynikało z dobrych intencji) nie jest przekroczeniem jakiejś granicy przyzwoitości? Reżyserka zgodziła się na moją ingerencję, ale na pewno nie spodziewała się, że powstanie w zasadzie nowy spektakl.
Gdyby ktoś tak zrobił w moim spektaklu? Czy czułbym się z tym dobrze? Chodzi mi to po głowie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Opowieść Wigilijna" - scenariusz

"Barbie" - myśli - AKTUALIZACJA

Prace nowe - Bestia