"Panna Monroe. Ćma" - ostatni repertuarowy
Magdalenę Płanetę poznałem na pierwszym roku studiów. Braliśmy udział w Ogólnopolskim Konkursie im. Grochowiaka. Ona zajęła tam pierwsze miejsce, ja drugie. Henryk narzekał, że dostała pierwsze, bo była dziewczyną, a w jury sami faceci, ale ja wiedziałem, że ona (wtedy już studentka Akademii Teatralnej) była bardzo dobra. I bardzo szczera w recytacji. Przy takim poziomie to czysta przyjemność słuchać takich wykonań.
W teatrze - w tym spektaklu - jest bardzo podobnie. Zapytałem ją o czym opowiada. I odpowiedź była szczera. Zgadza mi się to z tym, co widziałem.
Spektakl ma bardzo prostą strukturę - właściwie prawie pozbawiony jest elementów stricte teatralnych. Wszystko wydarza się w tekście. Jednocześnie w tej prostoście można się odnaleźć. Poczuć empatię do bohaterki. Nie jest to też naiwne. Jest tam taki moment, kiedy aktorka zrywa spektakl. I mówi: "co... chcielibyście Marilyn Monroe w białej sukience i butach na obcasie?". To mnie najbardziej dotyka. Tu dostajemy Monroe w ostatniej fazie. Chyba dlatego ta dychotomia: aktorka - postać. Do tego prosty język teatru - nie przeszkadza, tylko wyciąga treść.
Ja bym szukał tam formy (jak zawsze zresztą), ale ten spektakl to dobry przykład na to, że trzeba myśleć kategorią co przysługuje się spektaklowi.
Była częściowa owacja na stojąco. Magda bardzo wdzięcznie opisała pobyt w Chojnicach. Trochę mieliśmy okazję pogadać.
To, co też ważne, to to, że sala nam się sprawdza coraz lepiej.
Komentarze
Prześlij komentarz