SOLO - Olsztyn

Grzegorz Szlanga
17 marca 2016


IV Olsztyńskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora - SOLO

Tego festiwalu nie da się zapomnieć, tak jak bywają spektakle, które długo szwędają się po głowie, i przypominają się w nieoczekiwanych momentach. Jest coś w tym festiwalu z jakości dobrego spektaklu - poczucie, że wszystko przynależy do całości i jest konieczne dla ostatecznego efektu. Promocja imprezy, wybór spektakli konkursowych, zakwaterowanie, timing spektakli, obecność i dobra energia widzów.
Już dawno nie wyjeżdżałem z imprezy teatralnej tak zainspirowany i chętny do kolejnych działań. Spektakle były tak zróżnicowane jeśli chodzi o materię teatralną, unikalny język teatru, że oglądanie czterech spektakli jednego dnia było przechodzeniem pomiędzy wyobraźniami twórców. 
Wojtek Kowalski - doskonały aktor, który poraża szczerością frazy, dba żeby w jego spektaklu był zdrowy balans pomiędzy serio i nie serio. Do tego doskonale podany temat, trochę oniryczna forma wspomnień komunizmu, żeby wreszcie dojść do naszych czasów i wyrzucić z siebie „dziś już nie będzie poniedziałek ja, wtorek ja, środa ja” (czy to przypadek, że akurat Gombrowicz?), „dziś będzie poniedziałek my, wtorek my…”, „W dzień i w nocy”. Dłonie pani, która siedziała obok mnie nawet nie drgnęły do braw. To jakoś zrozumiałe. Ten spektakl mocno uderza w polskość jaką przeżywamy - nowe „misyjne uprawianie polityki”, a cały finał z twarzą bohatera pomazaną w barwy polskiej flagi. 
Przemysław Wasilkowski - przeczytałem w opisie, że będą tam teksty Becketta. Może za słabo go znam, ale wydaje mi się, że prawidłowo rozpoznaję Sarahę Kane „Psychosis” i „Hamleta” Szekspira. Studium człowieka w depresji. Nieodkrywcze, ale dobrze zagrane. Wyczuwalny jest niepokój aktora. Zabieg samotności nagrywany na kamerze. To świetnie się sprawdza. Nauczyłem się od pana Przemysława, że czas może być przyjacielem w teatrze. Mam jakieś skojarzenia ze spektaklami Lupy (lub scenami z filmu Hanekego „Miłość”), gdzie sceny ciągną się, ale dzięki temu lepiej rozumiem psychologię postaci (a może i nawet swoją własną).  W spektaklu pada zdanie: „jeszcze nigdy nie spotkałem sie sam ze sobą”. No comment. 
 Łukasz Pawłowski - młody aktor. Spektakl zaczyna sie farsowo, a za chwilę nachodzą na siebie takie obrazy, które pozornie nie budują spójnego obrazu - ta niespójność początkowo drażni, bo trudno przypisać znaczenie poszczególnym scenom (wina chyba leży po stronie początku - sugestia farsy jest tak silna, że późniejsza fragmentaryczność może widza zgubić). Potem jednak wszystko zaczyna się składać - prawdopodobnie oglądamy sceny z życia aktora, które składają sie na dosyć intymną wiwisekcję jego osobowości. Surrealistyczna scenografia pomaga zrozumieć zamysł reżyserki. Są tam doskonałe sceny: matka oglądająca telewizję, i głos dziecka (aktora w młodości), który pyta się „czy jeszcze biegasz”. Co to za doskonały zabieg i tylko teatr daje taką możliwość „porozmawiania ze sobą sprzed lat”. Chciałoby się zapytać „co się stało”… „co się stało, że jesteś tym kim jesteś”. Bardzo dobrze to rozumiem.  Gdzieś po drodze jest też credo artystyczne twórców: „trzeba stać tyłem do widowni, do jej oczekiwań, a przodem do piękna”. To naprawdę bardzo artystyczny spektakl. Ryzykowny poprzez ten fragmentaryczny, dość abstrakcyjny język, ale kiedy zacznie się go „czytać”, to oglądanie staje się przyjemnością. Faktycznie jest to rzecz, która staje tyłem do widza”. I na pewno część widzów tego nie zaakceptuje. (Prawie) nikt nie lubi jak się od niego odwracamy plecami. 

Wreszcie Sebastian Ryś - prawdziwa wisienka na torcie… CDN


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Opowieść Wigilijna" - scenariusz

"Barbie" - myśli - AKTUALIZACJA

Prace nowe - Bestia