Dobre wykonanie - co na to widz? (aktualizacja)

Rozpoczelismy dyskusje na temat mimesis. Stawiam kolejne pytanie - czesto mowimy dobrze zagralem - czy to sie przeklada sie na dobra opinie Widza o aktorze? Czy widz rozpoznaje nasze dobre wykonanie - ma podobna/taka sama opinie?

Zalozenia moje:
1. jesli "przezywam" naprawde, jest duzo wieksza szansa na komunikat niz jesli nie przezywam. 

opis: "Przezywam" w tym przypadku nie dotyczy TYLKO emocji, ale tez kontroli nad tekstem. Kontrola, o ktorej mowie, to taka o ktorej Irena Jun mowi u Becketta, kiedy chciala dojsc do tempa zalozonego przez samego dramaturga; dojsc do tego tempa pewnie nie jest trudno per se, ale dojsc do tego tempa komunikujac tresc - tzn myslac tekstem, tworzac go na nowo dla odbiorcy - o kolejne pojecie - tzn mowic "mama" ale z mysla o wlasnej matce (lub urojonej) i to wywoluje na nowo emocje - to jest dla mnie przyklad "dobrego" tworzenia na nowo - wiec dojsc do tego tempa tworzac "na nowo" to juz jest wyczyn. O takiej kontroli myśle, ktora popycha calosc i wywoluje u tworcy emocje. 
Mowi sie czesto to widz ma plakac, to mi sie wydaje dosc mocnym uproszczeniem - aktorzy czesto placza na scenie i ma to piorunujace wrazenie - nie zakrawa o sentymentalizm, jest czesto okrutne, albo zestawione z czyms okrutnym, kontekst sceny jest glebszy - przyklad: Garbaczewski, Teatr Stary, Krakow: z tylu idzie kobieta/cos tam gada (niewiele slysze)/idzie do przodu (w nasza strone - widzow) zaczynam slyszec, ze mowi o sile mlodosci i mlodej milosci (ona sama jest w wieku "sluszniejszym")/ idzie do przodu - coraz wiecej dostaje jej wzruszenia (mimo, ze ona jeszcze nie placze; mam dreszcze (ona jeszcze nie placze)/ jest juz bardzo z przodu - zaczyna plakac/ mowi "przepraszam panstwa" i schodzi. Co z tego rozumiem: po pierwsze, ze to bylo bardzo prywatne wyznanie; do drugie, ze rezyser nie zrobil z niej sentymentalnej baby tylko dal jej odpowiedni kontekst, zeby ona mogla to "wygadac". Wzmocnil te scene przez to, ze ona na koncu usmiecha sie mowi przepraszam i schodzi. Wrazenie (na mnie) piorunujace. Z tym nieplakaniem aktora - mysle o Darii, ktora placze nad Oskarem; albo o sobie placzacym nad Jozefem w misterium - oboje plakalismy nad soba tak naprawde - nie postac rozpacza, tylko my prywatnie. To ta prywata degraduje aktora - to znaczy pozwolenie sobie na rozczulanie kiedy nie ma na to miejsca w interpretacji (inaczej niz u Garbaczawskiego, ktory takie zadanie postawil aktorce). 
Placzmy sobie aktorzy - taka moja rada. Ale nie prywatnie. Dodatkowe pytanie - gdzie konczy sie prywata, gdzie zaczyna scena? Wiem jedno - u mnie po prostu wzruszylem sie Jozefem tak bardzo prywatnie, jego historia, tymi slowami ktore uslyszalem (po raz pierwszy) w utworze "nie boj sie Jozefie", ze nie moglem dalej grac innych emocji. To, mysle, na takie plakanie, my aktorzy, nie powinnismy sobie pozwalac. 

na wiecej mnie dzis nie stac... staram sie byc ostrozny


Komentarze

  1. Kopacz z koniem1 lutego 2016 14:32

    Myślę, że gra się dobry spektakl kiedy ma się kontrolę nad nim, nad przebiegiem, nad tym jak to wygląda, nad rytmem. Trzeba mieć kontrolę jak się go prowadzi, za Szekspirem - ,,przypier... / odpuścić'' , zmieniać, PRZY CZYM puszczać emocję, to znaczy kontrolować przebieg, ale w środku, wewnątrz konstrukcji kompletnie puszczać, co jest szalenie trudne, bo jak wpuścić postać i nie wychodzić z niej kontrolując konstrukcje? Da się, udało się ostatnio na Romeo. Jak? Konstrukcja to świat postaci, którego trzeba się nauczyć. Postać żyje ,,tam i teraz'' To jest Przypadek 1 - ja mam wrażenie, że było OK, i widz jest zadowolony.

    Przypadek 2 - ja czuję, że świetny spektakl, a widz nie bardzo. Często kiedy koncentrujemy się na sobie nie mamy żadnej gwarancji na to, że jesteśmy dobrzy, to że ja płaczę to nic nie znaczy - widz ma płakać. Tutaj się pojawia komunikatywność emocji tzn. jeśli ja mam daną emocję w sobie to nie ma pewności że to przechodzi na drugą stronę, często przetwarzając przez siebie (to jest to ograniczenie o którym mówiłem) odbieramy szansę odbioru przez widza, to co dla mnie jest znakiem, nie musi być znakiem dla drugiej osoby, to jak ja przeżywam,czuję samotność może kompletnie nie interesować odbiorcy... I ja mogę myśleć, że zagrałem świetnie, ruszając siebie w środku, ale widz mógł tego nie odczuć, oczywiście mógł też odczuć, ktoś tam xd

    Przypadek 3 - ja myślę, że zagrałem hujowo, a widz ,,świetny spektakl''
    Chyba jest to kwestia tego, że się nie szaleje.. Czasami nie trzeba szaleć, świrować, a wtedy emocje są, sens jest komunikatywny. Może kwestia braku koncentracji, czasami kiedy człowiek nie ma presji, nie nasadza się to wpływa bardzo dobrze, ja nie czuje za dużo, a widz to łapie, dociera.

    OdpowiedzUsuń
  2. Byłem kiedyś na spotkaniu studentów filologii polskiej z Jerzym Radziwiłowiczem (aktor Starego Teatru i Narodowego w Warszawie dla mniej zorientowanych), został zapytany przez laika czy on na prawdę na scenie płacze czy udaje. On powiedział, że zawsze gra na serio, jednak dla niego największą frajdą jest żonglowanie emocjami, gdy on płacze a z nim płacze widz to on wewnętrznie się śmieje, a raczej ma frajdę z tego że robi to dobrze i że w każdej chwili może przestać i wejść w inną emocję. Pomyślałem wtedy, że to kompletne mistrzostwo: być na prawdę w emocji i jednocześnie mieć nad nią całkowitą kontrolę. Dlatego płacz D. nad Oskarem mi nie przeszkadza, o ile jest tylko w jednej scenie a dzwonek rozpoczynający nowy dzień kończy tę emocję i rozpoczyna nową.

    Muszę się niestety zgodzić z gościem, który kopie się z koniem, że ważniejsza od prywatnego przeżycia jest kontrola nad spektaklem, jego rytmem. Daje to możliwość manipulowania, w dobrym sensie tego słowa, widzem. Odpowiedzi na jego reakcję, bo zawsze jest inaczej i nie zależy to od naszej formy. Zawsze dobrze się gra jak widz daje energię, choć i wtedy należy uważać na czas, który sobie dajemy, gorzej gdy jest ściana. Nie skupiając się na sobie mamy szansę na właściwą odpowiedź, wzmocnić? odpuścić? przyspieszyć? może zacząć lepiej rozgrywać? Po Warszawie mogę powiedzieć tylko tyle, że im mniej tym lepiej, w życiu bym nie powiedział, że to było dobre, nic nie czułem, wykonałem tylko postawione zadania. Okazało się że to o to chodzi. Paradoks?

    Jeżeli możemy pozwolić sobie na prywatę, to według mnie tylko i wyłącznie do momentu, gdy nie wpływa to znacząco na interpretacje, gdy jest zgodne z zadaniem jakie mamy do wykonania. Jeżeli robi się na scenie rzeczy, które są śmieszne tylko dla aktorów, bo coś wyszło zabawnie na próbie, a widz tego nie ma prawa odczytać, to dla mnie to już jest przekroczenie tej cienkiej granicy. Trzeba się bawić na scenie, ale tylko do momentu gdy widz coś z tego ma.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrowolny Dyskutant8 lutego 2016 11:02

    Podoba mi się ta dychotomia, o której obaj mówicie - od rozemocjonowania do kontroli. I również zgadzam się z Kopaczem (pun intended), że ideałem jest kompletne pozwolenie sobie na galopującą emocjonalność przy jednoczesnym zachowaniu pełnej kontroli nad wszystkim co się robi, pewnej trzeźwości umysłu która pozwala - jak to mówi Anonim - reagować na to co się dzieje z widzem, z partnerem i ze mną samym. Rozumiem też chyba ten wewnętrzny śmiech czy frajdę Pana Radziwiłowicza. Zdarzały mi się takie sytuacje, ale chyba z trochę innego powodu. Mam na myśli momenty, w których obudzenie w sobie szczerej emocji - nawet jakiejś negatywnej - daje mi po prostu przyjemność. Wewnętrzna magia teatru - najgłębszy smutek może sprawiać przyjemność.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

"Opowieść Wigilijna" - scenariusz

"Barbie" - myśli - AKTUALIZACJA

Prace nowe - Bestia