mimesis

Nikomu nie trzeba tłumaczyć co to znaczy. Za Horacym - poeta jest jak pszczoła zbierajaca nektar z roznych kwiatow i przerabiajaca je na wlasny miod. 
Zawsze wierzyłem, że aktorstwo polega na znalezieniu dojscia do wlasnych atutow, wyrabianiu sposobu myslenia analitycznego, ostatecznie wlasny styl powstaje poprzez dojscie do coraz pewniejszej prawdy o sobie - o wlasnych cechach, barwach, stanach emocjonalnych, o umiejetnosci "dojscia" do siebie samego.  
... dzis w przeddzien roznych spraw, weryfikuje ten poglad. Mimesis, czyli upraszczajac nasladownictwo dotyczy aktorstwa, choc dla mnie (obecnie) w sensie innym niz powszechnie znane.  Nasladownictwo wymaga obserwacji - ergo (moje) rezygnowanie z nasladownictwa bylo bledem, bo koncentruje sie na ego nie poszerzajac go (ego) o te nieskonczone mozliwosci innych bytow.
(Mowie tu tylko o kopiowaniu metod innych ludzi. Powtarzaniu za nimi).
 Oczywiscie jest tu pewne straszne niebezpieczenstwo art for art's sake i tym samym zaniechania wszelkich dazen do wyrabiania wlasnego stylu. Ale umiejetna mieszanka obu moze znacznie przyspieszyc proces dojrzewania. Pisze to myslac o moich mlodych przyjaciolach, ktorzy zajmuja sie juz swoim teatrem. Miec mistrza, do ktorego sie ma zaufanie. Ja mialem szczescie miec kilku, ktorzy empirycznie udawadniali mi, ze mieli racje. (nie gadanie o czyms stanowi o tym jak Wielki jest mistrz). 
Ja za malo zajmowalem sie sztukami wizualnymi, i w ogole obserwacja. Szlismy ostatnio z Barrym gdzies, i on mowi "ale pterodaktyl", a ja mowie "gdzie". Ogromna rzezba pterodaktyla znajdowala sie nad moja glowa. Nie zauwazylbym. Przeszedlbym obok. BO za malo obserwuje. I za malo "patrze". Szukam w sobie. Cale zycie szukalem w sobie. I innych "uczylem" szukac w sobie... a "T A M POZA" jest Świat Mozliwosci. 

...Mozliwosci. Moze to banal, oczywistosc. Dla mnie nie. Przeczytalem dzis komentarz R.Saw. o tym, ze nic nie jest bialo czarne. On pewnie powinienbyl tez dojsc do tego wczesniej, ale wszystko ma swoj czas. Choc oczywiscie jednemu z jego kumpli (MW) to przychodzi trudniej (chyba). To co on (R.Saw) napisal, rozumiem bardzo dobrze od jakiegos czasu. Rozwijam w sobie te mysl. Daje to obiektywniejsze spojrzenie, klarowniejsza ocene.
Kazdy ma swoje NOWE przemyslenia. Niektore za pozno. 

PS. na zdjeciach uniwersytet w Seattle

Komentarze

  1. Dobrowolny Dyskutant29 stycznia 2016 10:57

    Mówisz o obserwacji jako o drzwiach do spektrum możliwości. Jako o bramie poza siebie. Mówisz o mimesis jako o powtarzaniu czyli - w realiach teatru - graniu czyichś zachowań (może to ostatnie trochę upraszczam). Nasza przed chwilą przeprowadzona rozmowa zwraca mi uwagę na pewną istotną lukę w Twoim wywodzie. Może nie tyle lukę co pewien element, który dobrze byłoby wprowadzić do przemyślenia o patrzeniu. Mam oczywiście na myśli patrzącego. Tam gdzie ja widzę ruinę ktoś widzi dom swojego dzieciństwa. Jeśli mielibyśmy konstruować zaproponowaną powyżej opozycję pomiędzy "szukaniem w sobie" a "obserwacją" to możemy o tym mówić jedynie o tyle, o ile godzimy się na pewną dawkę podmiotu widzącego we wszystkim co widzi. Rozumiem, że obserwacja dostarcza nam bodźców innych niż - z braku lepszego określenia - własna imaginacja, ale (nota bene z mojej PERSPEKTYWY) to właśnie pewne skrzywienie mimetycznego obrazu, pewne odchylenie którego źródłem jest różnica między wykonawcą pierwotnym, a powtarzającym nadaje mimesis atrakcyjności. To jest to o czym często mówimy "n+1". Mnie osobiście nie interesuje w sztuce nic innego. Zarówno ze strony odbioru jak i tworzenia najbardziej pociągająca wydaje mi się możliwość obserwacji przetworzenia albo dokonania przetworzenia w sposób samodzielny. Dobrym przykładem jest w moim przypadku ksiądz z kazania. Myślę, że pewna autentyczność która o tyle łatwiej mi tam przychodzi właśnie z tego się wzięła, że jakoś (przypadkiem?) rozpoczęliśmy tę pracę na scenie od "małpowania" księdza, który od razu uległ bardzo wielu wykrzywieniom przez to jak ja go widzę. Bardzo mi się to podoba, że dopiero podjąwszy próbę wiernego odwzorowania zorientowałem się jak bardzo BEZWIEDNIE wypaczam i udziwniam obraz. Jak mimochodem go zmieniam, chociaż moim celem jest kopia. Przypadkowa karykatura. Mam podobne wrażenie, kiedy na przykład słucham jak ktoś umiejętnie mówi wierszem klasycznym. To jest mowa tak daleka od naśladownictwa wypowiedzi naturalnej, a jednak dla mnie najsmakowitsze są te momenty kiedy nagle aktor ociera się o jakiś ton który znam z tak zwanej mowy potocznej. Taki rodzaj mimesis mi odpowiada. Naśladownictwo stanowi w nim tylko jakiś mały - chociaż niezwykle ważny - element. Istotą tak pojmowanego mimetyzmu jest de facto to o czym piszesz powyżej - to jest proces myślowy, gra w skojarzenia. Tym ciekawsza - im mądrzejszy jest wykonawca.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrowolny Dyskutant29 stycznia 2016 11:20

    Powinienem to powyższe uzupełnić jeszcze o to zdanie: z pozbawionego odwagi pokazania własnej twarzy, nieudolnego naśladownictwa powstaje przecież ten taki pół-reality-show, który teraz jest modny w tv.

    OdpowiedzUsuń
  3. odniose sie do tego, co wydaje mi jasne. Rzeczy, ktore z Twojej strony dla mnie wymagaja uscislenia w subtelny dla mnie sposob ( :) ) przemilcze.
    Kiedys pokazywalem na warsztatach obcokrajowcom jak chodza. Przygladalismy sie i probowalismy to uchwycic. Nikt z nas nie uchwycil obrazu w kopii 1:1. Kazdy przeksztalcal wedlug tego co zapamietal. najciekawsze bylo to, ze kopie niewiarygodne polegaly na tym, ze wykonawcy brakowalo pewnosci siebie, nie umiejetnosci kopiowania - tzn byly to kopie nieudane, bo zbyt "niesmiale" - a wiec wykonanie uznawalismy za slabe, nie umiejetnosc kopiowania. Zmierzam tu do dosc chyba ciekawej konkluzji (co do ktorej sie zgadzamy) ze kopia ulega przeksztalceniom i to nadaje temu sens i wartosc dla nas kopiujacych. Dodac do tego pewnosc wykonania (pewnosc - to znaczy emocjonalna charakterystyke? to oddzielne pytanie na ktore chetnie uslyszalbym odpowiedz) i mamy kopie. Kopie jak w malarstwie - niby to samo, ale nie Picasso :) . Co Ty na to?
    Jak gram, to dystansuje sie do postaci ktora gram - dzieki temu osiagam kontrole nad forma i mozliwosc jej modyfikacji; jednoczesnie - wkrecam sie w sytuacje, zeby rozszerzyc w sobie emocje, zeby byly one wairygodne. Obie rzeczy na raz: z tym ze Ja najczesciej zaczynam od kontroli formy w scenie (dystans), a potem juz tylko pozwalam temu zawladnac mna, i uwalniam emocje i rozszerzam (oczywiscie mowie o dobrych graniach). (WAZNE: pisze tu tylko o poprawnym wykonywaniu wedlug mnie; intepreptacja calosci to oddzielna rozmowa, ktora zreszta musimy tez odbyc). How about that?

    OdpowiedzUsuń
  4. by the way... bardzo subtelny nick.
    PS. Licze na to, ze przyszly wlasciciel Pen is power sie wypowie jako praktyk jak Ty i ja. A takze Niedawny Obiekt Studniowkowy, z tych samych powodow.

    OdpowiedzUsuń
  5. Właściciel Pen is power31 stycznia 2016 02:35

    Hmm... Czytam to i myślę, że troszkę kopiecie się z koniem. Mimesis... Wszystko już było, chcąc - nie chcąc, świadomie bądź nieświadomie naśladujemy. Odkrywamy rzeczy dawno odkryte. Dla mnie ta zasada bardziej tyczy się reżyserii gdzie np. dużo łatwiej zauważyć jest ,,styl'' który zapewne również powstał z inspiracji ale jest jak np. G. bardzo ułożony,interesujący taki który można poznać nie wiedząc kto jest reżyserem, bardzo to doceniam. Oczywiście ten styl ma pewne ograniczenia bo nie wyobrażam sobie zrobienia przez G. np. Kubusia Puchatka... Prowokacja? Natomiast w aktorstwie.. Naśladowanie, odtwarzanie ma troszkę inny wymiar. Mnie osobiście przetwarzanie interesuje coraz mniej, najbardziej interesuje mnie obraz końcowy, interesuje mnie efekt czyli bycie kimś podczas grania spektaklu, jeśli przetwarzamy wszystko przez siebie od siebie zaczynając i na sobie kończąc to jest to ogromne ograniczenie bo w każdej roli będzie się takim samym, trzeba zbierać, chłonąć, patrzeć, obserwować, widzieć - żeby mieć później worek do którego sięgamy, aLeaLeaLeaLea. Zaczynajmy od siebie bo od czegoś trzeba zacząć, ale potem kiedy przychodzi moment, kiedy D. G. robi trochę miejsca a wchodzi Romeo to wpuszczam go, i to jest to. Co się dzieje kiedy gram Dzika? Ogień? Albo Edypa? Moje ,,ja'' jest wtedy mało ważne, i to czy ja przetworze przez siebie ogień, ,,ja'' jestem skrzypcami którą muszą zagrać ogień, co to znaczy? Podać obraz na tacy. Stworzyć ogień. Być ogniem. Odkąd jestem w tej szkole zrobiłem milowy krok dlaczego? Dlatego, że G. zawsze mówił szukaj w sobie, słowo jest najważniejsze, a tutaj obrazy, wyobraźnia, obserwuj, maluj, słowo jest nie ważne, obraz, obraz. Znajdując się pomiędzy - znalazłem. Mówię obrazami (szanując słowo i mając kontrole nad nim to się nie zmieni bo G. jest moim mentorem i tak zostanie) wracając i tworzę postaci różne, inne, lepsze gorsze, ale nikt nie zarzuci mi że są podobne. Sprawia mi to frajdę, mam jedno życie, które mogę przeżyć jak tyle żyć ile ról, tematów. Widzę. Trzeba się otworzyć. Wtedy bez słów, bez gestu, nic nie robiąc, jestem w stanie spojrzeć na Ciebie trzy razy tak że nie będziesz wiedział kim jestem. To jest dla mnie sedno. Nie wiem czy to jest aktorstwo czy nie. Nie interesuje mnie to. Nigdy nie zostanę etatowym odtwarzaczem bo wtedy wolałbym inną pracę do 15:00.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrowolny Dyskutant31 stycznia 2016 13:47

      Pen is power... Ja nie chcę być nie uprzejmy, albo się czepiać, ale po prostu nie mogę Ci tego nie powiedzieć: "kopnąć" to Ty się możesz do monopolowego po pół litra i oranżadę. Nie można zaczynać swojego komentarza w ten sposób, jakbyś faktycznie wiedział o czym mówisz i był strasznie zblazowanym naukowcem, a potem przez kilkanaście linijek się po prostu mijać z tematem o kilometr. Mówisz zupełnie nie o tym, czego dotyczy ta dyskusja dlatego podejmuję decyzję, żeby nie odpowiadać merytorycznie na Twój komentarz. Powtarzam: nie mam na celu żadnej złośliwości. Po prostu pewnych rzeczy nie toleruję.

      Odnosząc się do Twojego komentarza, G.: po pierwsze kwestia tego pytania, które sugerujesz. Czy odwaga /pewność w wykonaniu mimetycznym polega na emocjonalnej charakterystyce? W moim rozumieniu, tym czego brakuje tak zwanym wykonaniom "złym", jest często właśnie pewien brak odwagi, ale ja go interpretuję raczej jako zatrzymanie się w pół drogi w podjętym działaniu. Może to oznaczać brak emocjonalnej charakterystyki, ale może także oznaczać po prostu niezdolność "pójścia na całość", tj. powtórzenia czyjegoś zachowania w sposób szczery, a nie ugrzeczniony albo schowany gdzieś za maską parodii.

      Usuń
    2. Dobrowolny Dyskutant31 stycznia 2016 13:48

      Druga kwestia: przekształcenie przez wykonawcę. Uważam, że jest to zjawisko tak ciekawe, ponieważ jest mimowolne. Sposób, w jaki dwie różne osoby naśladują zachowanie tego samego konia albo innego człowieka będzie odmienny, nawet jeśli obu aktorom postawimy zadanie dokładnie takie samo - wierne odwzorowanie. Nie ma to, oczywiście, nawet najmniejszego związku z sugerowaną przez mojego szanownego przedmówcę powtarzalnością albo podobieństwem ról. Nie ma związku, ponieważ moim zdaniem indywidualność wykonawcy nie manifestuje się tylko na tym najprostszym, powierzchownym poziomie, kopiując jego ruchy, tonacje, miny i tak dalej. Myślę, że to przetworzenie, o którym rozmawiamy odbywa się w sposób bardziej istotny na etapie "input" niż "output". Dwie osoby nie wykonują zadania odmiennie, bo inaczej chodzą czy mówią. Ich wykonania różnią się, ponieważ te osoby widzą dwie różne rzeczy. Wykonanie jest kwestią wtórną. Priorytetem jest właśnie patrzenie. Tak samo jest moim zdaniem z reżyserią. To, co urzeka mnie w spektaklach Krzysztofa Warlikowskiego to fakt, że on czyta ten sam utwór literacki, który czytam ja, ale dostrzega i wypycha na pierwszy plan takie rzeczy, których dla mnie tam wcześniej nie było. Nie tylko zastosowane środki czynią tego człowieka wielkim reżyserem, ale także - a może przede wszystkim - jego niesamowita umiejętność "rozsadzania tekstów". Obserwacja, której on dokonuje jest niesamowita i możliwość uczestniczenia w jego procesie myślowym jest dla mnie ważniejsza niż sam wachlarz metod, jakimi maluje swój obraz na scenie.

      Ostatnia rzecz, o której piszesz, czyli wracamy do aktorstwa. Kiedy sobie teraz próbuję odtworzyć jak proces grania przebiega u Ciebie (patrząc oczywiście z perspektywy widza), to chyba rozumiem o jaki kontrast Ci chodzi. Ta dychotomia pomiędzy dystansem, a emocjonalnością jest faktycznie u Ciebie widoczna. Pamiętam bardzo dokładnie jak kiedyś, podczas warsztatów wykonywaliśmy wszyscy ćwiczenie z podejściem do ławki (trumny) i dotknięciem jej. Byłem wtedy na takim etapie, że bardzo trudno było mi otworzyć się na emocjonalność "tak na pstryk" i czułem, że mi nie idzie, że dryfuję w stronę odegrania tej sceny. Kiedy myślę o tym teraz to wydaje mi się, że przed wydobyciem z siebie szczerego stanu emocjonalnego powstrzymywał mnie nie brak emocjonalności jako cechy charakteru, ale właśnie brak dystansu jako umiejętności kontrolowania kierunku, w którym chcę się w danym momencie "popchnąć". Pamiętam jak na koniec tego ćwiczenia obserwowaliśmy Twoje wykonanie i uderzyło mnie najbardziej to jak szybko przeszedłeś od "śmichów-chichów" do kompletnego rozklejenia się nad tą "trumną". Wtedy myślałem, że tak bardzo Cię może prywatnie wzrusza myśl o czyjejś śmierci, ale z perspektywy moich ostatnich doświadczeń związanych z Kazaniem jestem obecnie bliższy stwierdzeniu, że to był właśnie dystans. Umiejętność bardzo szybkiego, nienaturalnego "odklejenia się" od stanu emocjonalnego, który towarzyszy mi w tej chwili, żeby błyskawicznie podążyć w innym kierunku. Ze względu na powyższe uważam, że dystans jest aktorowi dużo bardziej potrzebny - jako umiejętność - niż emocjonalność, bo to akurat jest cecha, którą posiada każdy (chyba) człowiek.

      Usuń
  6. Wlasciciel Pen is power31 stycznia 2016 17:31

    Nie chciałem nikogo urazić. Wypowiedziałem sie na ten tamat tak jak go rozumiem i w jakim sensie mnie interesuje nie oczekując oceny. Używając słów ,,dla mnie" zasugerowałem ze wypowiadam sie na bazie własnych doświadczeń, jako praktyk, osoba która zajmuje sie tym codziennie i w jakaś stronę zmierza. Jednak teraz wydaje ze mój udział w dyskusji jest całkowicie zbędny tak jak przypuszczałem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrowolny Dyskutant1 lutego 2016 09:06

      Moja odpowiedź absolutnie nie zmierza do tego, żeby wykluczyć Cię z dyskusji. Nawet uważam, że rzeczy o których napisałeś są bardzo wartościowymi spostrzeżeniami, ale jak widzę całą swoją wypowiedź podsumowaną w słowach "kopiesz się z koniem" bez żadnego uzasadnienia dlaczego tak jest to trochę tracę cierpliwość i nie chce mi się podejmować dalszej rozmowy.

      Usuń
  7. Po kolei.
    Najpierw Pen is Power: tez zaczynam myślec obrazami (ale w rezyserii; jako aktor ciagle jestem glownie "poprzez" slowo), choc nazywanie tego tak jest dla mnie nowe. Chetnie dowiedzialbym sie wiecej - co to dokladnie znaczy. "Czym to sie je".
    Dobrowolny - co do tej emocjonalnej charakterystyki - pisze tak, bo obserwuje bardzo wielu ludzi, ktorzy "przetwarzaja" (bede uzywal tego slowa na mimesis), ale brakuje temu "napiecia" - dla mnie obserwujacego nic sie nie dzieje w srodku. Zakladam, ze kazda postac - jak czlowiek - ma jakis dominujaca ceche. Sa ludzie powolni, intensywni, niesmiali itd. Te przetworzenia sa tego pozbawione. Stad moja potrzeba (i pytanie) o koniecznosc emocjonalnej charakterystyki. Pewnie odwaga jest konieczna. Zdecydowanie o ktorym mowi Pen is power - chcesz grac ogien? stan sie nim.
    Co do wykonania bedacego wartoscia wtorna - to nie wiem co powiedziec - jednak w teatrze interesuje nas efekt koncowy, choc chyba obaj macie racje - bo interpretacja tego co widzimy prowadzi do prawdziwych glebokich przetworzen. (kurcze nie wiem czy mam racje. (?) )
    JESZCZE chce napisac cos co zdemaskuje moja ignoracje: ogladajac spektakle pana Warlikowskiego mam jedno nieodparte wrazenie, do ktorego wstydze sie przyznac - Ty mowisz o rozsadzaniu tekstow, a ja cholera czytam go tak jakbym czytal ksiazke - dla mnie jestes MEGA doslowny. Jak mowi cos, to konkretnie - mysle o przekazywaniu sensow - np. w Appoloni, kiedy M.Stuhr mowi o wojnie (fragment nam obu znany z Littela) mowi cos takiego o tym, ze macie szczescie (do publicznosci) ze nie zyjecie w czasie wojny, bo nie musicie zabijac. (chyba to uproscilem). ALE: my bysmy sobie nigdy nie pozwolili na powiedzenie takie rzeczy wprost, bo... jest to zbyt wprost - taki message z moralem (wlasnie metoda doslownosci mnie nie pociaga - no kurde stoi i mowi to do publicznosci :) ). Chetnie uslysze, ze zle to odczytuje.
    (Podziwiam natomiast u niego skladanie sensow z dziel w jedna calosc, i to mnie powala - bo one razem nagle tworza ciekawa calosc)
    co do ostatniej Twojej uwagi, to zrobilem oddzielny post - mimesis czesc dalsza. Tam o tym napisze. i licze na to, ze sie wlaczycie. OBAJ! I jak mi sie ktorys obrazi, to juz za was gowniarze naucze rozmawiac! :) gadajmy i uczmy sie od siebie. Mam taka ogromna potrzebe, zeby sie inni wypowiedzieli. Dla mnie to inspirujace i potrzebne.


    OdpowiedzUsuń
  8. do Dobrowolnego - nie Ty jestes mega doslowny tylko Pan Warlikowski

    OdpowiedzUsuń
  9. No to ja Wam teraz wszystkim powiem, tak, że pójdzie Wam w pięty i się nawet z koniem nie pokopiecie... bardzo mało wiecie o teatrze, ja wiem jeszcze mniej, ale dzięki temu to jest tak wspaniałe. To odkrywanie jest wspaniałe, proces dochodzenia do pewnych "prawd", które po czasie trzeba na nowo weryfikować. Uważam, że pomysł dyskusji (choć nie podoba mi się to słowo tutaj, bo od razu stawia nas wszystkich po przeciwnych stronach) a raczej rozmowy, dzielenia się własnymi spostrzeżeniami jest ZAJEBISTY! Świetnie się to czyta, tym bardziej, że od razu zaczynam się zastanawiać jak to jest u mnie, czy to ma sens, czy może przypadkiem to nie jest podpowiedź by pójść w inną stroną.

    Dobrze, ale wróćmy do MIMESIS. Zgadzam się z G. że obserwacja jest kluczem do poszerzania spectrum możliwości. Broń boże nie należy tego mylić z naśladownictwem, bo wszyscy wiemy że nie o to (nam) chodzi. Wydaje mi się jednak że poprzez analizowanie i przetwarzanie przez siebie zachowań innych jesteśmy w stanie osiągnąć zupełnie nowe rzeczy. U mnie się to odbywa przez wyobraźnię, ale trudno (dokładnie) wyobrazić sobie rzeczy, których się wcześniej nie widziało lub nie słyszało. Oczywiście można, pytanie tylko czy będzie to wiarygodne? Przypadkowo doszedłem chyba do najważniejszej rzeczy, z którą się zmagam. WIARYGODNOŚĆ. Wydaje mi się, że nie można być wiarygodnym kopiując innych i nie wkładając w to siebie. Jeżeli jesteśmy w stanie na bazie obserwacji stworzyć coś swojego, coś prawdziwego, to raz, że będzie to wiarygodne a dwa, że nie będziemy posądzeni o kopię, naśladownictwo, bycie takim samym w każdej roli.

    Wracając do podmiotu obserwacji. Niestety/stety jest to czynnik zmienny, podobnie jak widz, więc jest najsłabszym elementem idealnego schematu realizacji spektaklu - bo czy nie wykonawca często nie jest w stanie wykonać na scenie utopijnej wizji reżysera? To prawda Dobrowolny Dyskutancie (DD), każdy z nas widzi te same rzeczy inaczej. Jeżeli jednak mówimy o aktorstwie (w reżyserię nie wchodzę, nie moja działka :P ) to musimy jeszcze rozdzielić dwie rzeczy: obserwatora od obserwatora-aktora. Każdy z nas zna lepszych od siebie obserwatorów, bystrzejszych, inteligentniejszych, bardziej spostrzegawczych, tylko czy potrafią swoje obserwacje przenieść na scenie, czy są w stanie umiejętnie przekazać widzowi to co sami zobaczyli? Chyba jednak nie zawsze... Więc, według mnie nie patrzenie jest priorytetem, a patrzenie i umiejętność przetworzenia tego co zobaczyliśmy, by móc to przekazać widzowi. No właśnie i znowu pojawi się ten "cholerny" widz.

    Bo chyba jednak po to robimy teatr by móc się z nim czymś podzielić. Czy wykonanie zatem jest kwestią wtórną? Dla mnie nie, głównie ze względu na widza. Mam wrażenie że czasami zapomina się o widzu a kieruje egoizmem, spełnianiem własnych pragnień, pokazywaniem jakie się ma zajebiste pomysły. Rozumiem to, nie zawsze się z tym jednak zgadzam. Wydaje mi się, że przestaliśmy sobie zadawać pytanie "a co z tego ma widz?". Nie chodzi mi o to, żeby mu się przypodobać się albo grać na widza, tylko czy to coś zmienia w jego odbiorze. Aktorsko chodzi mi głównie o komunikat i jego czytelność. Często nam się wydaje, że zagraliśmy dobrze nie ma to jednak przełożenia na widzów. Przypomina mi się sytuacja jak z DD staliśmy przy McD po jego spektaklu, pytałem jakie były założenia a potem mówiłem co ja-widz widziałem, i to były inne rzeczy (szkoda, że nie dokończyliśmy tej rozmowy). Dlatego dla mnie tak ważna jest komunikatywność, która często kuleje właśnie przez wykonanie. I tak koło się zamyka.

    I nie jest tu istotne kto BARDZIEJ ma rację, tylko o nie zamykanie się tylko i wyłącznie w swoich prawdach. Miejmy otwarte głowy i korzystajmy z tego, że inni chcą się z nami podzielić tym co ich dotyka i jest dla nich ważne.

    OdpowiedzUsuń
  10. Dobrowolny Dyskutant3 lutego 2016 13:03

    Odnośnie wtórności wykonania - pisząc, że "wykonanie jest kwestią wtórną" nie chciałem odbierać mu znaczenia. Uważam, że masz absolutną rację - jeśli są widzowie i zakładamy, że teatr pozostaje jednak jakimś z nimi spotkaniem to oczywiście, że wykonanie - zarówno reżyserii jak i aktorstwa - powinno być możliwie dobre. Służy to i komunikatywności i atrakcyjności. O "wtórności wykonania" mówiłem bardziej w kontekście pracy nad rolą, chodzi mi tylko o to, że - dla samego zbudowania postaci - większą wartość ma dobra obserwacja (znowu - w szerokim tego słowa znaczeniu), bo daje aktorowi mnóstwo materiału i przekłada się, potencjalnie, na dobre wykonanie.

    à propos obserwacji: oczywiście bardzo celna uwaga odnośnie obserwatora - aktora. W swoim modelu teoretycznym założyłem, że mówimy o sytuacji w której obserwator jest jednocześnie aktorem. W takiej sytuacji mając dwóch ludzi potrafiących grać przewagę ma ten, który "lepiej patrzy" (co w sumie w moim języku oznacza "jest bardziej inteligentny"). Tu dochodzę chyba do sedna tego co chciałem powiedzieć o obserwacji - uważam, że dobre patrzenie to nie koniecznie spostrzegawczość (w znaczeniu - zauważanie jakichś rzeczy), ale raczej pewien sposób zdolności do refleksji. Wiadomo przecież, że poza sytuacjami warsztatowymi mimesis rzadko dotyczy kopiowania chodu albo mowy - częściej naszym celem jest "wejść w kogoś głębiej" (Oh yeah...) - "zobaczyć" jego konstrukcję psychologiczną, sposób odczuwania, wrażliwośc...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

"Opowieść Wigilijna" - scenariusz

"Barbie" - myśli - AKTUALIZACJA

Prace nowe - Bestia