Żnin - pierwszy raz na festiwalu "Belfer#SHOW"
Jak to się mówi pierwsze koty za płoty. Uprzedzałem młodych przed wyjazdem, że na festiwalu nie należy grać lepiej. Tzn nie starać się grać lepiej, bo my już wiemy, że to się źle kończy. Ale co innego mówić, a co innego samemu to przeżyć. Oni może musieli sami przez to przejść, żeby zrozumieć.
Spektakl w całości się nie obronił. Bardzo obniżało loty dogrywanie stanów - zrobiło się to zbyt mocno przerysowane (a przecież samo z siebie jest przerysowane), większość nastrojów była wyciśnięta. Nawet Sebastian wprowadzał elementy przesadzone - np. scenę kiedy ocenia pracę - zadaniem jest śmiech, a u niego pojawiła się mocna groteska łącznie z gibającym się ciałem. Mocniejsze by to było, gdyby ten śmiech był psychologiczny. Ale to się jeszcze wypracuje. Do słabych scen (tzn trzeba zwrócić na to uwagę) trzeba zaliczyć pytania nauczycielki historii - wyczuwam panikę aktorki, i najważniejsze mam takie poczucie, że ta forma w ogóle jest nie pomogła, bo ona nikogo nie widzi, więc nie zwraca się do widza. Trzeba to poprawić. Zaskakująco słaba była scena minister bez kluczowego tekstu o aktorach z amatorskiego teatrzyku. Ale jednak trzeba jej oddać sprawiedliwość, bo ona uczy się szukać, i jednak znajduje głowa inne rozwiązania (nawet jeśli nie trafione to szukanie jest ważniejsze w jej przypadku - brak strachu i otwarta głowa). Bardzo słaba scena matki - groteskowa - poprzez wykonanie aktorki - cisnęła, żeby jej łzy poleciały i się zrobiło dziecinnie i płaczliwie.
Z mojej strony - ciągle nie lubię sceny kartkóweczka - i niestety nie wiem co z nią zrobić. Dziś obudziłem się z myślą, żeby ją wydłużyć (wcześniej myślałem, żeby skrócić). Dać jej pełny przebieg. Myślę, że trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie: gdzie to się odbywa (odpowiedź oczywista) i według tego poeksperymentować (bo ona jest skrótowa i właściwie informacyjna, a powinna rozwijać konflikt).
Bardzo dobry był Łukasz i Kamila. I myślę, że z tych samych powodów dla których inni poczuli adrenalinę i grali mocniej. Łukasz na luzie - doświadczenie festiwalowe jak nikt; a Kamila też na zimno z bardzo dobrą kontrolą.
Muszę też uczciwie powiedzieć, że jeszcze za mało myślę detalem. Tu konstrukcja daje im niesamowite możliwości wykonawcze, ale jednak przydałaby się pomóc od strony frazy (czy może celu frazy; za mocno się spinają, za mało pewności, za mało możliwości podsuwa im intelekt).
A propos pewności - po nas występował teatr z Końcówką Becketta w wykonaniu chyba gimnazjalistów. I wykonanie było całkiem wiarygodne, tylko interpretacja zawiodła. Ale czuje się u nich brak jakichkolwiek kompleksów. Po prostu grają nie przejmując się czy dobrze czy niedobrze. Robią swoje.
Jury nie powiedziało mi niczego o spektaklu negatywnego. Tylko o aktorstwie, że za dużo grania i ekspresji. Że to spłyca całość. Konstrukcyjnie niby wszystko jest ok. Powiedzieli mi natomiast jedną rzecz, która mnie bardzo zainteresowała na przykładzie dyrektorki. Ja wprowadziłem ją w konwencji groteski celowo, ale z powodów konstrukcyjnych (wobec poprzedniej sceny). A Jerzy powiedział mi, że dobrze by było z tego zrezygnować na rzecz motywacji dyrektorki (dlaczego ona tak tego nauczyciela gnębi) i wtedy byłoby mroczniej i smieszniej de facto. Muszę sobie to przemyśleć. Nigdy tak nie myślałem. Jeszcze w tym tygodniu będę badał groteskę i znajdę jej wykonania, żeby młodzi zobaczyli, a ja się uważniej przyjrzę.
Wykonanie groteskowe można było prześledzić u zawodowego teatru Druga Strefa z Wrocławia (z którymi dostaliśmy równorzędne wyróżnienie). Spektakl prowadzony przez dwójkę aktorów odbywa się w silnej psychologii, bez ciśnięcia emocji na siłę. Wszystko widzimy poprzez konflikt i na twarzach aktorów - tzn w oczach. Nie w twarzach, minach, grymasach. W pauzach. Dobrze to było zobaczyć, bo to egzemplifikuje to, co nam nie wyszło. A oni to tak doskonale robią. Piotr Misztala imponuje mi aktorstwem i inteligencją. I doskonałą dykcją. Ja się zrobiłem leniwy dykcyjnie.
Sam spektakl wywołał wśród nas niezłą (choć krótką) dyskusję. O języku, który tam jest. Dla mnie pojedyncze sceny nie poszerzają konfliktu między bohaterami (ale może o to chodzi). Można by zaryzykować stwierdzenie, że oni są zawsze oddzielnie. Że życie razem jest banałem od jednego momentu do drugiego. Gdzieś tam miałem myśli o ogromnej samotności Hamleta. I niemocy Ofelii. O powielaniu schematów o przynależności, zazdrości, ale nie umiejętności wyrażania samego uczucia. Jakbyśmy albo stracili tę umiejętność, albo nigdy jej nie mieli. Łapię się często na tym jak brakuje mi słów. A z drugiej strony są takie momenty, kiedy tak dobitnie czuje się miłość. Wypełnia i ogarnia. To są takie momenty szczęścia jak może w samotności kiedy człowiek czuje się ze sobą pogodzony, szczęśliwy w tym danym momencie. A to chyba rzadkie. Ten spektakl na pewno mnie zatrzymuje. Widzę w tym sens robienia teatru. Wymyka się to mojemu sprytowi teatralnemu. I koncentruje na sednie rzeczy bez ozdobników. W taką stronę chciałbym iść.
Dobrze, że pojechaliśmy. Nowe doświadczenie. Nowe myśli.
Komentarze
Prześlij komentarz