Wewnętrzna dyscyplina.
Trzeba to wziąć na klatę. Domino przyszedł i chciał pisać, że to nie studio i tak dalej. Ja widziałem co się działo, a jednak to puściłem. Więc ludzie mają rację, że obwiniają mnie. Zapomnę o tym jak najszybciej, ale też już wyciągnąłem wnioski. Nie ufać. Nie słuchać bajek o tym co zostanie zrobione, bo jeśli nie zostało zrobione, to już nie będzie.
Do tego bardzo mi wstyd za to co ja tam pokazałem. To znaczy swoim nieprzygotowaniem albo niepewnością przyczyniłem się do tego. A jeszcze bardziej szkoda mi ostatnich trzech nocy nieprzespanych antycypując tę porażkę. Ale... usiedliśmy z Łukaszem, przegadaliśmy to, i jak zwykle z tego dna się podniesiemy. Jest się z czego podnosić. I dobrze, że nas przetrzepało. Szkoda, że Młody upiera się, że to było dobre. Ale po dzisiejszej rozmowie coś się może zmieni. Choć chyba po prostu musi upłynąć czas. On na razie myśli tylko o sobie.
Przypadkowo wpadłem dziś na niezłą metaforę - mam nadzieję, że o niej nie zapomnę. O kwiaciarce, która zamienia się okazjonalnie we florystkę, podobnie jak "twórcy" okazjonalnie zamieniają się w artystów, z tą zasadniczą różnicą, że Florystki nie jęczą o niesprawiedliwości życia i takich tam.
Prasa nie zostawiła suchej nitki, ale mogli to zniszczyć tak jak na to zasługiwało, a zostało tylko opisane krótko.
Pomyślałem sobie też o zaufaniu do reżysera. I jego pracy. Jak niewiele aktor wie, kiedy gra w czymś, jak to w rzeczywistości wygląda holistycznie. A właściwie jak autentycznie zespołowa jest praca teatralna. I jak trzeba budować zaufanie obopólne (Belfer). Tutaj oczywiście wiedzieliśmy, że nic nie jest gotowe. Proste rzeczy - maska dla quasimoda, gargulce, zadania dla cyganek. (Choć według mnie największym problemem jest dramaturgia całości - to znaczy przyczynowo-skutkowa rzeczywistość z naciskiem na sceny, które dramatyzują sytuację. Np. Wejście quasimoda po śmierci Esmeraldy. Jeszcze nie było kontaktu między nimi, a on już śpiewa; albo scena po "bitwie" na miecze, kiedy wchodzi Belle; (czy mogłem o tym powiedzieć Mlodemu? Mogłem, ale przypomniałem sobie Muszkę).
Jak się udaje, że się robi coś w trzy dni, to nie ma szans. Ale mieliśmy chyba nadzieję, że już się to połączy samo w całość. A tu już od pierwszego momentu nie wychodziło. Powinienem się też nauczyć, że NIGDY nie mogę podejmować takiego ryzyka, że wykonuje coś co do czego nie jestem przekonany i czego nie mam wyćwiczonego. (obiecałem sobie, że zadbam o ten wokal, ale to wymaga więcej niż trzech dni) Tutaj już mamy dużo do stracenia. Nie pracowaliśmy 11 lat, żeby taka poszła teraz opinia.
Ale trzeba się ostrzej zabrać do pracy. I to jest w tym dobre. To właściwie teatr nas tego nauczył. Dyscypliny wewnętrznej.
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń