Usprawiedliwienie

Zadaje sobie ostatnio pytanie o teatr artystyczny ? Po uwagach jury festiwalu w Warszawie. W uwagach była taka sugestia, żeby pomóc widzowi zrozumieć, czym jest prostokąt i dzwonek. Trudno mi się nad tym głęboko zastanawiać, bo przecież wprowadziłem te rekwizyty  komplementarnie do białych twarzy i uniwersalności całości - a dokładniej do symboliki całości. Powinno to działać wspólnie jako jeden przekaz, dopełniać się, ale nie być wyjaśnionym wprost. Jako że jest to lait-motyw wyjaśnia się to stopniowo w trakcie trwania spektaklu, że to symbolizuje przejścia pomiędzy etapami. Ostatecznie mogę powiedzieć, że jest to świadome działanie zaplanowane artystycznie - artystycznie w tym sensie, że nie kopiuje życia, jest jakimś skrótem, który wedle mojej uczciwości reżyserskiej (wobec siebie) pogłębia opowiadaną fabułę. Czy jest to faktycznie nieczytelne? Nie należy sądzić, że jury chce źle, a jednak oni zazwyczaj zupełnie inaczej patrzą na spektakle niż "normalny widz". Jest w tym więcej skupienia, ale też (tak myślę) nie wchodzą w napięcia spektaklu oglądają bardziej na zewnątrz. Rozbierają, analizują... miałem się głębiej nie zastanawiać... :)
Tak naprawdę jest to wstęp do spraw, które umykają nam "artystom", które nie sprawdzają się podczas spektaklu, które być może usprawiedliwia logika życia, ale właśnie z tego powodu (że nie jest to logika sztuki) nie daje tym pomysłom lotności. Zamyka w przyziemnych oczywistościach. Cytuję za Grotowskim - usprawiedliwione musi być w równej mierze, że ktoś stoi na głowie jak i to że ktoś stoi na nogach. Ta myśl mnie poraża. To świetne podsumowanie myślenia detalem. Ale chodzi tylko o szczegół, ale też jego sens. Reżyser skurwiel sprawnie operujący materią teatralną umie różnicować rytmy nadawać niecodzienne sensy, ale to jeszcze w ogóle nie prowadzi do artyzmu spektaklu. I tu jesteśmy o wiele słabsi od najlepszych reżyserów. Opowiadamy na scenie być może swoją prawdę, ale bardzo powierzchowną, raczej przelotną myśl, o którą się zaczepiamy. Ubieramy to w formę atrakcyjności i sprzedajemy widzowi. On rozpoznaje to co już wie od zawsze, uśmiecha się, wychodzi zadowolony. W zasadzie nie postawiony przed autentycznym problemem obejrzanym ze wszystkich stron. Nie sprowokowany do zatrzymania się nad tym. Vi powiedziała mi, że wynudziła się na Apolloni. Tam jest tyle czasu. Ostrymi środkami opowiadane. Wrażenie jest takie jakby reżyser nie dbał o zadowolenie widzów. Dla mnie jednak ten czas jest zbawienny. Mam szansę pójść we własne skojarzenia, przemyśleć, "przeczuć" - wykracza to poza zabawę/rozrywkę wchodzi na grunt ontologiczny. "Co z naszym pieprzonym bytem".
Piszę te wynurzenia przygotowując się do spektaklu, który za chwilę zaczynam z Błażejem. Temat jest arcypoważny i drażliwy. Wykorzystujemy krzyż i Chrystusa do opowiedzenia tej historii. Operowanie takimi symbolami, które w zbiorowej psychice silnie funkcjonują zobowiązuje wyjątkowo do rozsądnego podejścia do tematu. Przede wszystkim z szacunkiem. A jednak jest tam ostra dawka prowokacji. Potrzebny jest czas widzowi, żeby zadał sobie to pytanie "co robię z własną wiarą". Ja sobie to pytanie zadaję od jakiegoś czasu również w obliczu zmian, które zachodzą we mnie. Już mi się śnią sceny, rozwiązania. Już korci mnie, żeby wejść na scenę. Będzie to spektakl analiza. Wiara kontra rozum. I wybór wte albo wewte. Wybór przecież nieoczywisty. W każdym razie, żeby wybrać, trzeba uczciwie spojrzeć na to, co wybieramy.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Opowieść Wigilijna" - scenariusz

"Barbie" - myśli - AKTUALIZACJA

Prace nowe - Bestia