psychika

Problemy natury psychicznej. Gdzie się nie obrócę (oprócz "za" plecami mojego biurka) zauważyć można, że z jakiegoś powodu uprawianie tego zawodu jest bardzo inwazyjne psychicznie. To znaczy jeśli podchodzi się do tego na serio. Pamiętam jako "dziewica" teatralna jak oglądałem B.Wr. w monodramie w Radomiu, i potem mieliśmy okazję z nim porozmawiać. Weszliśmy w jakiś ciemniejszy korytarz teatru, a stamtąd leciały kurwy i chuje w stronę technicznych od samego B.Wr. Zapamiętałem to jako obraz "złego" człowieka, który nie miał powodu, żeby tak się zachować. To było jak rażenie piorunem, silnie zostało w mojej pamięci jako kontrast do tego genialnego aktorstwa. 
Płacimy cenę babrania się we własnym wnętrzu, a prawdopodobnie nie jesteśmy do tego przygotowani... Tak zwane zawody artystyczne, które jednak uzależniają... To ciekawe, że kiedy się trafia na jakiś ciekawy temat. Pojawia się ten nęcący znak zapytania "jak to by wyglądało". Jeszcze jeśli się ma wyobraźnię, to ta fikcja kusi bardziej niż rzeczywistość, która przecież nie oferuje tak skondensowanej dawki różnych emocji. Wierzymy w tę fikcję. Pokładamy w niej nadzieję. Szukamy w tym siebie, prawdy, formy jako wehikuł tej prawdy.
Jak to się ma do "prawdziwego" życia...
Rozwinę "kwiaciarkę". Pierwsze wstępne założenie: my "(pseudo)artyści" jesteśmy popierdoleni.
Nie umiemy żyć jak kwiaciarka, która 8 h pracuje i czeka na klienta, żeby żyć/zarabiać. Klient się pojawia i wtedy ona z kwiaciarki staje się florystką. I nareszcie ma szansę "pomóc" klientowi dając mu to, co ma najlepsze - umiejętność estetyczną (która jak wszystko kiedy się chce coś robić dobrze, wymaga serca i nie lada umiejętności). My popierdoleni "artyści" bywamy artystami, kiedy raz na jakiś czas uda nam się stworzyć coś prawdziwego i "klient" to dostrzeże. Dajemy widzowi naszą wrażliwość, dzielimy się punktem widzenia, zadajemy pytanie jak to z "tym" jest, traktujemy go jako partnera do rozmowy, i traktujemy serio. I tu się kończą podobieństwa, a zaczyna się "w przepaść w przepaść w przepaść". Wracamy do domu i zostają w nas niedograne role, nieudane sceny, niezamknięte emocje, świadomość rozczarowania widza. I tak się idzie prosto "w przepaść w przepaść w przepaść" - a wszystko przez fikcję, która nie pozwala normalnie żyć.Przez to silniej odczuwa się rzeczywistość. Łatwo się załamać kiedy prywatnie coś nie gra, a nawet kiedy komuś innemu jest źle. 
Młody mi kiedyś powiedział po spektaklu zagranym (świetnym) "szkoda, że się skończyło". To najsmutniejsza rzecz jaką słyszałem, a zarazem tak trafna jeśli chodzi o nasze podejście. 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Opowieść Wigilijna" - scenariusz

"Barbie" - myśli - AKTUALIZACJA

Prace nowe - Bestia