OKR - powiat cz.dalsza

... lubię ten konkurs (ma się tylko własną głowę). Bo faktycznie trzeba pracować nad słowem - to znaczy nad świadomością jego wypowiadania. Bierze się odpowiedzialność za tekst wypowiadany. Tego (w skrócie) staram się uczyć młodych. Występy w okr'ze były raczej nieudane - moich ludzi. Bardzo mało prawdy. Dużo mechaniki. Odtwarzania. Tak bywa. Najpewniejsza była Klaudia Podolska, która ze spokojem i sensownie powiedziała oba teksty, ale była prawie niezauważona. Paulina bardzo dobrze, ale ciało tak rozniosło treść tekstów, że trudno było złapać sens. Czuję się u niej żar, ale ciało poniosło i głos też podchodził do góry. Ona była najbliżej prawdy, ale chyba za bardzo chciała. Choć wolę jak tak jest.
Większość moich ludzi idzie w aktorstwo. Przestają być recytatorami (kiedyś wypowiedziałem się na blogu jaka jest różnica między aktorem a recytatorem, że nie można być po obu stronach barykady); to pewnie dlatego, że tyle gramy. I tyle poszukiwań jest w stronę teatru. A jednak ciągle wydaje mi się, że wspólnym pierwiastkiem między recytacją a aktor"zeniem" jest to, że aktor szuka takich przestrzeni o których gra w sobie... mnie tak uczono (choć późno to zrozumiałem)... sztuka w końcu jest wyrażaniem. Reżyser wyraża swoje, aktor swoje. Czysto techniczne podejście jest rzemieślnictwem. Sprawność mam w głębokim poważaniu. Technika jest istotna, ale ona "służy". Kwintesencją, która nas różni jako "artystów" jest sposób patrzenia/interpretowania rzeczywistości. Jak ktoś mówi o pierdołach i jest porównywany do ludzi, którzy mierzą się z problemami ontologicznymi... to gdzie tu porównanie. A jednak w sytuacji konkursowej musimy poddać się weryfikacji konkursowej. Kto przed nami, i kto po. Jak się wygląda, jakie teksty. To wszystko ma znaczenie. W sytuacji koncertowej tylko jedno ma znaczenie - dotarcie i sens tekstu. Nie popisy. Nie sprawność. Jak się odkrywa w ludziach swoją prawdę, to to ma sens. Popisów się nie pamięta. Pamięta się ludzi, którzy się czymś dzielą. Tak myślę. Takie mam doświadczenia innych recytatorów. Mądrych. Pamiętam na Verba Sacra tylko tych, którzy do nas - widowni - dotarli. I nagle znana przez wszystkich przypowieść o synu marnotrawnym po prostu (najtrudniejsze!) powiedziana "z głową" staje się nowym doświadczeniem. Odkryciem. To za sprawą Wiesława Komasy. Inni perorowali... i nic... A przy nim wszyscy płakali - choć było to tak nieatrakcyjnie zwyczajne. To wydaje się recytatorom dziwne, że takie "zwykłe" "bez ozdobników" i "darcia ryja" recytacja może być wzruszająca. To jest siła myśli recytatora. Jego połączenie się z tekstem. Jakaś prywatna przestrzeń w tekście, przez tekst odkryta. (u mnie "Erotyki" Nikosa Chadzinikolau; co to było wtedy za uczucie).
Nie trzeba nikogo zaskakiwać. Prawda jest zawsze komunikatywna dla tych, którzy są otwarci. W sytuacji konkursowej mało kto jest otwarty. I potem są takie... jaja...

Popularne posty z tego bloga

"Opowieść Wigilijna" - scenariusz

"Barbie" - myśli - AKTUALIZACJA

Prace nowe - Bestia