Tyle ile wysiłku włożysz, taki będziesz miał efekt.
To jest stara prawda, której trzymam się od dawna. I sprawdza mi się to (prawie) w 100 procentach. Na efekt składa się wiele czynników naturalnie. I poza wymiernymi - czyli przygotowaniem reżysera do pracy nad spektaklem (u mnie kilka miesięcy), poprzez pracę własną aktora (choćby myślenie o tym), do samego premierowego pokazu - są też sprawy niewymierne:
Do nich należy brak pomysłu. Nie na całość. Bo jak się nie ma wiążącego wyjściowego pomysłu na całość - to spektakl nigdy nie nabierze sensownego kształtu. Brak pomysłu na pojedyncze sceny natomiast - to już inna sprawa - czasami po prostu nie ma i kropka. Ja się aktorom (może niesłusznie) przyznaję otwarcie, że "nie wiem", albo "jeszcze nie wiem". Czasami "w tygodniu" przychodzi do mnie ciekawe rozwiązanie (tylko o takich mówię - nie o tautologiach, lub oczywistościach nie motywujących widza), a czasami męczę się strasznie - i nic. I w porządku... choć w momencie kiedy napisałem te ostatnie słowa, od razu poczułem, że sam siebie okłamuje. Nienawidzę nie mieć pomysłu. Wiem, że zostawianie rozwiązania sceny podczas próby nie jest korzystne - bo moi aktorzy... nie mają czasu. Trzeba być przygotowanym, w miarę (na ile mnie stać) hermetycznym podczas próby, i szybkim. (Przemyślenie co do poprawek mam po próbie. Spisuję. Wysyłam do aktorów).
I to są moje standardy (do których dążę, często nie dorównuje im)...Natomiast:
Oglądam spektakl... i patrzę jak absolutnie nieprzygotowana jest reżyseria. Spektakl postawiony na dość dobry (nośny) tekst, i na aktorów. Raczej gadany. W porządku. Może tak być. Ale nawet jak tekst jest gadany, i brakuje ciekawych rozwiązań teatralnych, to chyba kurcze należy się zastanowić nad kilkoma rzeczami: dlaczego napięcie nie rozwija się w drugiej części (zadanie reżysera), i czy postaci są "równomiernie" sportretowane (2. zadanie reżysera) - w tym przypadku chodzi mi o postać żeńską, która gra "za mało" wobec tej konwencji, bo nie broni "idiotyzmów", które jej postać wygłasza. To jest rola reżysera - oddzielić własne zadowolenie (że się pracuje), i (w miarę) obiektywnie spojrzeć na to, co się dzieje na scenie. Pomóc aktorom. Nie zostawiać ich samych sobie.
PS. Gramy ponownie (po przerwie) Hemara w nowym składzie. Zmusiłem się do poprawienia kilku rzeczy. I tym razem najsłabszym elementem może być reżyser, który (w nowej roli) gra z aktorami. Samemu ze sobą najtrudniej jest pracować. Wymówka?
Komentarze
Prześlij komentarz