"Dziady" w Teatrze Narodowym

Sprawdzania co się dzieje w teatrze w Polsce ciąg dalszy.

Nekrosius bez wątpienia był wielkim reżyserem. Jego Hamlet zrobił na mnie piorunujące wrażenie, choć widziałem go tylko na filmie. Ten wyjątkowy język, który myślę dla "normalnego" człowieka jest trudny do dekodowania - zawieszone gesty - transpozycja, która polega często na "skropleniu" sensu sekwencji sceny - to znaczy wyciągnięciu z literatury skondensowanego i zamkniętego w jednym precyzyjnym geście znaczenia.

Podobnie jest w Dziadach w Narodowym. Ta sama stylistyka. Do tego tylko dodałbym silniejszą ingerencję w sam sens tekstu. Właściwie bardzo silną ingerencję.
Podczas Wielkiej Improwizacji jakaś nauczycielka siedząca za mną prawie krzyknęła "co tu się dzieje?" kiedy Bóg odzywa się do Konrada "Tak?". To bardzo zabawny zabieg, ale oczywiście w oryginale Bóg pozostaje niemy.

Spektakl oglądałem z ciekawością przyglądając się właśnie transpozycji. Dookoła mnie ludzie się chyba męczyli strasznie próbując odczytać co tu się dzieje. I w sumie nie dziwię się do końca, bo spektakl (moim zdaniem) nie przeprowadza jakiegoś jasnego Dowodu wobec tezy. Co prawda Guślarz informuje - kiedy wieśniacy zadają mu pytanie - "Głucho wszędzie, ciemno wszędzie, co to będzie, co to będzie?" - on odpowiada "nic nie będzie". I później ta teza jest rozszerzana w języku teatru - Guślarz wita się z duchami, których fizycznie nie ma, a duchy są "odgrywane" przez samych wieśniaków.
Potem jednak ta teza gdzieś się gubi. (Ciężko ją szczególnie przeprowadzić u Konrada - Gustawa - jakby tekst stawiał opór wobec takiej manipulacji). Dopiero w finale wraca Guślarz - wszyscy się kłaniają, a on zostaje w tle "czekając na prawdziwe Dziady".

Ogólnie oglądałem z ciekawością do sceny z senatorem. I choć Senator pięknie to grał, to już nie mogłem wytrzymać ze zmęczenia. Ludzie narzekali straszne przy wyjściu (nie wszyscy z pewności, akurat Ci których mijałem). Spektakl jest za długi i w efekcie traci na sile. Jest przeciwko widzowi od pewnego momentu. Do tego jest tam kilka sekwencji - za długich - gdyby to zdynamizować - to mogłoby być inaczej.

Ale znowu, nie wiem czy ten spektakl jest dobry - intelektualnie nie wiele we mnie zostawia - ale od strony języka ciekawie się było temu przyjrzeć "z bliska".

I jeszcze jedno: jest bardzo dużo muzyki. Jest tyle dźwięku, że ledwo można wytrzymać - może to kwestia prywatnych preferencji, ale trzymanie napięcia przez ten dźwięk powoduje, że owszem napięcie jest, ale kiedy zmienia się scena, nie zmienia się nastrój! (a w założeniu ma) I jest jednostajnie.

Po raz pierwszy widziałem Rusina na scenie i fajnie, że ma tam co grać. Jego  postać (księdza) jest zupełnie inaczej odczytana - potraktowana prawie publicystycznie - a przynajmniej trudno nie myśleć o współczesności - wobec tego, co się teraz dzieje, a tym co jest pokazane na scenie.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Opowieść Wigilijna" - scenariusz

"Barbie" - myśli - AKTUALIZACJA

Prace nowe - Bestia