Irlandczyk - smutna historia
Nie rozumiem fenomenu tego filmu - to jest taki rodzaj reżyserii, która jest poza moją wiedzą. Film, pomimo długości, trzyma doskonale w napięciu, choć nie dzieją się tam spektakularne akcje. W zasadzie nawet od strony dynamiki jest on raczej jednorodny, a jednak oglądało mi się go świetnie. "Świetnie" - to synonim, że film był "fajny". Najchętniej nie używałbym takich słów, ale też może ostatnio mam potrzebę, żeby sztuka była fajna. W "Irlandczyku" jest tak dużo treści... Jakby panowie mieli tym filmem się żegnać...
Spotykają się aktorzy, którzy grali u reżysera wielokrotnie (oprócz Ala Pacino). Znają się świetnie. Można powiedzieć, że reżyser dał im kolejne życie - pozwalając im grać swoją młodość (drugą powiedzmy). To piękny gest. (Użyta jest współczesna technika w tym celu).
A po drugie... to jedna ze smutniejszych historii jaką znam - o byciu niepotrzebnym, o inwestowaniu nie w to, co trzeba było. Tam jest taki powtarzający się motyw, przyglądającej się temu wszystkiemu córki - ona tylko patrzy - i widzi, że ojciec popełnia błąd za błędem. (Przypomina mi się poemat Różewicza: parafrazując - dostałem kolejną nagrodę literacką/pytam się syna czy zna jakieś moje wiersze). Gdzie upatrywać SENSu w tym wszystkim?
Stawiam wydźwięk tego filmu obok sensu książki "Głosy Pamano" Cabre. Czytam i czytam, i mam nadzieję, że skończy się "dobrze" - a kończy się bardzo smutną konstatacją - autor mówi "to życie nie miało sensu", "zostanie zapomniane". W przypadku tego filmu mam dokładnie taką refleksję.
Nie oglądałem (jeszcze) wywiadów z p.Martinem. Jestem bardzo ciekaw, jaka była jego motywacja. Najchętniej zapytałbym go sam. To akurat może być trudne :) I tak bym go nie zapytał - byłbym "star-struck".
Komentarze
Prześlij komentarz