rezyser w tle... aktualizacja

Głównie polega to na tym, że dramaturgicznie jest to świetnie wymyślone - scena po scenie - one, powiedziałoby się, "zagęszczają atmosferę" wokół bohaterów, co w języku teatru znaczy tyle, co podbijanie konfliktów (które są osią dramaturgii).
Drugim elementem jest to, co w teatrze uwielbiam - to, co ktoś mi ostatnio opowiadał o Scorsese - że on nie toleruje Marvela, bo to jest zrobione tylko po to, żeby się podobało. A (według niego) chodzi o "prywatny" element w reżyserii - taki "touch", który jest ryzykowny może, ale daje prywatny sznyt filmowi. Ja myślę dokładnie tak samo - oczywiste, bezpieczne rozwiazania w teatrze to śmierc sztuki. Nuda i brak poszukiwań. Wiem, które z moich spektakli tak powstały, i z tego powodu ich nie lubię - zabrakło "duc in altum".
W filmach Hughesa do klasycznych scen w USA zalicza się scena, którą tu załączam. Jak pięknie (i nietypowo) został tu przedstawiony następujący koncept - "chce, żeby mi się udało"; "siła woli". (podpubodwoana dramturgia wcześniejsza spektaularna porażką) Do tego środek znaleziony do wyrażenia tego jest iście komediowy. Scena ma świetny rytm, i bardzo dobre aktorstwo (wcale moim zdaniem niełatwe to było do zagrania, bo wymaga dośc dużego dystansu, a jednoczesnie nie można przesadzic).
Komentarze
Prześlij komentarz