rezyser w tle... aktualizacja

Nie ma złych filmów Johna Hughes'a. Polecam na swięta dwa tytuły: "christmas vacation" (z chevy chasem) i "Planes trains and automobiles". W tej reżyserii nie ma przypadku, mimo ze to ma byc raczej luźne kino. Ogladam oba tytuły zawsze w okolicy gwiazdki. I za kazdym razem podziwiam reżyserie.


Głównie polega to na tym, że dramaturgicznie jest to świetnie wymyślone - scena po scenie - one, powiedziałoby się, "zagęszczają atmosferę" wokół bohaterów, co w języku teatru znaczy tyle, co podbijanie konfliktów (które są osią dramaturgii).

Drugim elementem jest to, co w teatrze uwielbiam - to, co ktoś mi ostatnio opowiadał o Scorsese - że on nie toleruje Marvela, bo to jest zrobione tylko po to, żeby się podobało. A (według niego) chodzi o "prywatny" element w reżyserii - taki "touch", który jest ryzykowny może, ale daje prywatny sznyt filmowi. Ja myślę dokładnie tak samo - oczywiste, bezpieczne rozwiazania w teatrze to śmierc sztuki. Nuda i brak poszukiwań. Wiem, które z moich spektakli tak powstały, i z tego powodu ich nie lubię - zabrakło "duc in altum".

W filmach Hughesa do klasycznych scen w USA zalicza się scena, którą tu załączam. Jak pięknie (i nietypowo) został tu przedstawiony następujący koncept - "chce, żeby mi się udało"; "siła woli". (podpubodwoana dramturgia wcześniejsza spektaularna porażką) Do tego środek znaleziony do wyrażenia tego jest iście komediowy. Scena ma świetny rytm, i bardzo dobre aktorstwo (wcale moim zdaniem niełatwe to było do zagrania, bo wymaga dośc dużego dystansu, a jednoczesnie nie można przesadzic).






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Opowieść Wigilijna" - scenariusz

"Barbie" - myśli - AKTUALIZACJA

Prace nowe - Bestia