Niemcy - Oskar und die Dame in Rosa

Teatr otrzymał doskonałą recenzję za spektakl i słusznie, bo aktorki naprawdę świetnie były w historii. Ja robiłem ten tekst w Polsce kilka razy i znam go bardzo dobrze. Nie chciałem kopiować tego, co już zrobiłem w Polsce, więc to była fajna praca. 7 osób. Trzy od początku bardzo dobre, choć nierówne - szczególnie Oskar. Przy całej jej (grały same dziewczyny) ciężkiej pracy, ona ma największy problem w wykonywaniem zadań. Coś jest nie tak z koncentracją, albo fakt, że dźwiga najtrudniejszą rolę powoduje, że ryzykowna jest scena "zachwytu nad światem". Potem następne sceny działają i pewnie będą działały, bo środki teatralne wytwarzają napięcie. 
Niesamowicie ciekawie pracowało mi się po niemiecku. Był taki moment na początku, kiedy mówiłem do dziewczyn po angielsku, i ciągle czułem, że jest jakaś granica między nami - taka granica, która niespecjalnie pozwala na stworzenie dobrej atmosfery. Dopiero następnego dnia, kiedy przeszedłem na niemiecki, zrobiło się bardzo dobrze. 
(Podobnie było podczas warsztatów z nauczycielami, którzy mają własne teatry; dopiero przejście na niemiecki uruchomiło warsztaty). Prawda jest też taka, że muszę pracować nad mówieniem. Robię zdecydowanie za dużo błędów (co mnie wkurza i deprymuje) i to mówienie jest koślawe. Musiałem się jakoś przemóc, żeby przestać się zastanawiać czy popełniam błędy czy nie. Dosyć wygodne było to, że umówieni byliśmy, że oni mówią do mnie po niemiecku, a ja mogę odpowiadać po angielsku. Choć wolałem ćwiczyć niemiecki. 

Spektakl według moich standardów jest zbyt bezpieczny. Bazuje na dość silnej historii, na psychologii relacji między postaciami, i to teatralnie jest wszytko zbyt proste. Brakuje tam jakiejś poezji i ryzyka. Pewnie, że to wzrusza, ale robienie teatru dla zachwytu, to trochę mało. Wymagałbym od siebie więcej. ALE: 
Peter (lider tego teatru) był autentycznie szczęśliwy po premierze. Już dawno nie widziałem tak szczęśliwego człowieka. Tak sobie pomyślałem, że warto tam było polecieć, żeby komuś ot tak pomóc. No i wspaniale było mieć partnera, z którym można było przegadać koncept, i kogoś kto pilnował logiki tekstu. 

Jest tam kilka scen, które wymagają poprawy. Nie udały się, bo zabrakło mi inteligentnego (tzn wpisującego się w sensy) rozwiązania. 
Kilka rozwiązań (to znaczy ich siła) mnie zaskoczyła. Scena w kaplicy, przy całej patetyczność tekstu Schmitta, była niesamowicie wzruszająca. A środek teatralny był bardzo prosty: umieściliśmy przed sceną dwa podesty, podświetliliśmy krzyż, który wisiał za plecami widzów, i w którymś momencie pani róża mówi do Oskara "idź się przyjrzeć". I Oskar nagle znajduje się między ludźmi. I nic więcej. Siła tej sceny była ogromna. (dobrze zagrana - to najważniejsze). Ale coś tam się wydarzało pomiędzy słowami, czego ja nie rozumiem. Czasami się trafia na takie sceny, które działają nie wiedzieć czemu. 
Była też taka dziewczyna, która grała Sandrine. Na początku nie zbyt dobra. Ale bardzo chcąca. Myśląca. Zapytałem się jej, czy by nie mogła związać włosy w kucyki, że to byłoby śmieszne, a poza tym zaskoczyłaby swoje koleżanki. Powiedziała, że "raczej nie" (wstyd), ale następnego dnia jednak sama podjęła decyzję i przyszła w "nowej" fryzurze. W spektaklu działało to jak marzenie, jakoś dodało siły postaci, i ta dziewczyna była przeszczęśliwa, że tak dobrze została przyjęta przez widownię. 
Niech grają to jak najczęściej. Peter mówił, że już dostał propozycję zagrania tego na przyszłorocznym festiwalu. Oby. Warto, żeby jego dziewczyny się ograły, i sprawdziły dokąd je to zaprowadzi. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Opowieść Wigilijna" - scenariusz

"Barbie" - myśli - AKTUALIZACJA

Prace nowe - Bestia