Popatrz na mnie... Lusia w Nowej Cerkwi


Napiszę więcej. Na razie chciałbym tylko wspomnieć, żeby nie zapomnieć, o tym, że ciągle my twórcy mamy jeden zasadniczy problem - z dotarciem do widzów. To oni są kwintesencją powodu, dla którego robimy spektakle. A jednak forma "artystyczna" (którą docenią "specjaliści") zupełnie może nie przełożyć się na "normalnego" widza... to mnie męczy i zastanawia.

To, co jest w tym spektaklu powinno być szeptem do dzieci powiedziane. Nie krzykiem, nie formą, nie sposobem, tylko szeptem do ich uszu, żeby była autentyczna szansa zatrzymania się nad tym. Mówię o tym szepcie jako o metaforze oczywiście.

Emilia - która nas zaprosiła - twierdzi, że to miało swoje oddziaływanie. Bo można było się zatrzymać nad emocjami. A o tym coraz mniej się rozmawia. Świat musi być racjonalny. I zaczynamy sobie nie radzić...
Przyglądam się jak świat komentuje Trumpa - powiedzmy sobie - człowieka, który nie boi się "zła", bo cel uświęca środki... (powiedzmy)...

Nie mogę pogodzić się ze światem, który operuje racjonalnymi kategoriami, i lekceważy to, co ludzie czują głębiej. Łatwiej oglądać spektakle, które mówią "tak jest. zgadzam się z tym" niż Kazanie XXI, które wymaga zastanowienia się czy tak jest.

"Popatrz na Lusię" powinno zmuszać do odpowiedzi na kilka pytań: czy jestem takim rodzicem. Czy nie umiem się z moim dzieckiem porozumieć. Czy znam jej/jego świat. Ja czuję jak walę w mur między mną, a moją starszą córką. Czuję podskórnie, że ona jest dobrą osobą, ale nie wiem jak wejść w jej świat. Lusia znika w ścianie i ja szukam jej. Desperacko szukam jej... A tak ją kocham. I nie udaje mi się.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Opowieść Wigilijna" - scenariusz

"Barbie" - myśli - AKTUALIZACJA

Prace nowe - Bestia