I d e a. (fix)
Czytałem na facebooku co na temat teatru ma do powiedzenia Lea "współ"cytując różnych znanych. Ostatnie wydarzenia z Dominikiem, z Darią, z Władcą Much też prowadzą mnie do myśli o "Moim" teatrze. Jaki on jest. Jaki chciałbym, żeby był. Jakie są przesłanki w prowadzeniu go. Wreszcie o co mi chodzi.
Żeby odpowiedzieć na te wszystkie konfliktowe zagadnienia trzeba wyjść od definicji teatru. Mojej. Wtedy wyłoni się cel. Jest w tym jednak pułapka, bo kiedy się mówi co... powiedzmy... należy robić, wszyscy w zgodzie kiwają głowami, a potem okazuje się, że praktyka zaprzecza tezom. Muszę uważać, żeby nie wpaść w taką przepaść rozbieżności między tym, co jest, a tym, co mi się wydaje. Chociaż pewne rzeczy zawsze chyba tylko będą się wydawać...
Teatr powinien zostawiać nas lepszymi. To jest najważniejsze. Lepszymi to znaczy bardziej chłonnymi, rozumiejącymi, żeby ten czas, który mamy był procesem odkrywczym. Każda postać powinna być wchłaniana na zasadzie jak najpełniejszej - empatycznej - wchłania się tę nową rzeczywistość w ten sposób poszerzając granice własnej percepcji świata. Czy tak w istocie jest? W moim przypadku tak (ale gdzie jest tego granica). Czy jestem przez to lepszy? Nie wiem. Konceptualnie więcej rozumiem, wydaje mi się. Łapię się na tym, że wszystko wydaje mi się relatywnie uzasadnione - to znaczy uzasadnione "Pierwszą zasadą ontologiczną", że nie ma prostych rozwiązań w tym życiu. Że żeby dotrzeć do "prawdy" trzeba zrozumieć sposób myślenia innych. Ocenianie własną kategorią prowadzi tylko do niepojmowania, zamknięcia, złości. Czy tak robię? Próbuję. Czy to się udaje? Udaje się do momentu kiedy nie wchodzi jakaś emocja, nad którą tracę kontrolę. W teatrze natomiast relatywnie łatwo nawiązuję kontakt z bohaterami, których gram (gorzej z tymi których reżyseruję - tu szukam u aktora jego rozumienia). Szukam w nich tych powodów. Anektowanie tych nowych przestrzeni postaci jest przyjemne w momencie grania, choć prawdziwa praca nie odbywa się na scenie - tylko w mojej głowie. Szukam empatycznego powiązania ja - mój bohater. Cała rzecz w graniu polega na tym, żeby się zaangażować w to życie. Najbardziej czuję to w Humbercie. Tak trudny temat i charakter. Tak daleki ode mnie. Znalazłem jego motywy, tragedię jego życia, która mnie wzrusza. Do tego dochodzi zrozumienie "zła", które nim powoduje. Uaktywnienie tego na scenie. Dłubanie w sobie, żeby to znaleźć. Naprawdę. Nie odegrać. To trudne. Nie zawsze się udaje. Ale droga wyznaczona jest słuszna. Pytałem Prof. Bielunasa czy to co przez lata wypracowałem intuicyjnie (wychodząc od recytacji jako przekazywanie "swoich" treści) jest słusznym podejściem - żeby na pełnej emocji (którą sam profesor przyznał coraz rzadziej się spotyka w teatrze) grać. Tak powinno być, powiedział.
W pracy teatralnej interesuje mnie proces. Do tego procesu muszą być partnerzy. Z jednej strony teatr amatorski daje możliwość, której nie zawsze daje teatr zawodowy - tzn. wolność, eksperyment, podejmowanie ryzyka porażki (- bez tego nie ma rozwoju), a z drugiej strony największym wrogiem teatru naszego jest Brak Czasu. Aktor musi dojechać, aktor musi się angażować, nie ma komunikatu zwrotnego między aktorem a rezyserem, aktor stawia opór, nie ma energii do prowadzenia prób, reżyser się wkurza, że nie wychodzi, nie ma atmosfery, panuje nuda. I nie ma czasu, żeby Dopracować to, o czym pisałem wcześniej. Wejść w to naprawdę. Nikt nie chce robić złego teatru, ale nie do przecenienia jest partnerstwo rezyser - aktor. Z Łukaszem tak można pracować, ale on też dojrzał do takiego procesu. W gruncie rzeczy chodzi o W S P Ó L N E wypracowywanie, cieszenie się tym. A potem to już tylko festiwal dzielenia się tym z innymi. I nadzieja, że zostanie to zrozumiane, odebrane. Przyjęte jako refleksja na temat zadany. Może ktoś powie zgadzam się, nie zgadzam się. To jest sukces.
Ale jest jeszcze aspekt pedagogiczny z tymi, którzy mają się uczyć. Warsztat. Doświadczenie obcowania z widzem. Zapomnienie o ego w pracy z partnerem. Nie Ja, a My.
cześć dalsza nastąpi...